Tomasz Lis: Judasz’2025

4 godzin temu
Wiem, iż ludzie nie lubią, gdy ktoś samemu sobie składa gratulacje, więc nie napiszę dziś, pisząc o Hołowni, „a nie mówiłem”, choć mówiłem. Nie napiszę tak jeszcze z dwóch względów. Uważam, iż przewidzenie zdrady Hołowni nie wymagało żadnej przenikliwości. To raczej niedostrzeganie, iż nadchodzi, wymagało pewnej ślepoty. Po drugie, nie chcę, pisząc o narcyzmie i megalomanii zdrajcy, popełniać pewnego aktu...


Choć oczywiście, nie mogąc pewnej schadenfreude uniknąć całkowicie, nie mogę nie wspomnieć, iż przez lata często i gęsto ze mnie kpiono, gdy powtarzałem, iż deal Hołownia–Kaczyński to jedynie kwestia czasu. Proszę o wybaczenie, jak wiadomo, przeklęci są ci, którzy widzą i wiedzą za wcześnie.

Wokół słychać wielki chór potępiających Hołownię, nie słychać natomiast głosów zdziwienia. Oznacza to, iż większość doskonale czuła i narcyzm Hołowni, i jego potencjał zdrady.

Niektórzy, jak Roman Giertych, dziwią się jedynie, iż Hołownia był tak nieostrożny, iż nie pomyślał, iż dyktujący dziennikarzom co trzeci tekst polityczny w Polsce Bielan nie da cynku mediom. Otóż, szanowany Panie Romanie, w tym jednym punkcie będę Hołowni bronił. On się wcale, według mnie, Bielanowi nie dał podejść i wyrolować. Gdyby Bielan nie dał cynku mediom, to jest wielce prawdopodobne, iż Hołownia zrobiłby to sam. To w jego stylu. Oto ja, wielki Szymon, prowadzę wielką grę. Siadam do szachów to z Tuskiem, to z Kaczyńskim, rozgrywam, inicjuję i dealuję. To o mnie zabiegają, to ja jestem w centrum uwagi. To ja teraz jestem w polskiej polityce najważniejszy, to ja decyduję, kto będzie rządził i w którym kierunku pójdzie kraj. To, co niektórzy interpretują więc jako błąd w sztuce i amatorszczyznę, było więc w rzeczywistości aktem megalomanii, samochwalstwa oraz samozachwytu.

By zrozumieć Hołownię – a nie wymaga to doktoratu z psychologii – trzeba wiedzieć, iż epicentrum świata Hołowni i słońcem w jego galaktyce jest on sam, zawsze on sam. Wokół niego wszystko się kręci, on jest środkiem wszechświata i punktem odniesienia. Nie jest może wszystkim, ale jest wszystkim, co się liczy.

Po ujawnieniu faktu nocnej randki z Kaczyńskim i Bielanem, nie usłyszeliśmy od Hołowni ani przeprosin, ani wyjaśnień. Hołownia przeciwnie – złożył sobie wyrazy uznania, iż to on jest tym, który potrafi rozmawiać i rozmawia z każdym. Zdradę ubrał w szaty cnoty. I to było szczere – to nie był spin ani alibi, ale ostentacyjna demonstracja samouwielbienia. Bo uwielbienie Hołowni dla Hołowni jest bezgranicznie absolutne.

Dlatego, gdy dziś niektórzy pytają mnie „skąd wiedziałeś?”, mam ochotę zapytać: „jakim cudem wy nie widzieliście, gdy wszystkie znaki były widoczne, a ślady przed oczami i pod nogami?”. Wystarczyło patrzeć i widzieć.

Pamiętacie poprzednie wybory prezydenckie? Hołownia odpadł w pierwszej turze, po czym zachowywał się, jakby w niej wygrał (w wersji ekstremalnej powtarza to teraz). De facto wzywał Trzaskowskiego, by się przed nim ukorzył jak Jurand ze Spychowa w Szczytnie i publicznie błagał o wsparcie. Trzaskowski nie błagał, więc Hołownia oświadczył, iż nikogo nie poprze, czym dał Dudzie prezydenturę na tacy. Była w tym zachowaniu Hołowni i emocja (nienawidził Trzaskowskiego, iż przez niego nie wszedł do drugiej tury), ale i kalkulacja. Prezydentura Trzaskowskiego zmuszałaby go do odłożenia własnych marzeń na dekadę. A Szymon chciał powtórki i drugiej szansy.

Dlatego, wbrew głosom rozsądku, nie mógł w tegorocznych wyborach nie wystartować. I wystartował, od początku zachowując się nie jak ktoś, kto chce wygrać, ale jak ktoś, kogo jedynym celem jest, by nie wygrał Trzaskowski. Walił w niego jak w bęben, w czym też był wybitnie szczery, podobnie jak w swych atakach na Tuska. Tak jak Trzaskowskiego nienawidzi za to, iż ten zagroził mu drogę do pałacu, tak Tuska nienawidzi za to, iż ten swym powrotem zburzył jego plan podboju i przejęcia Platformy Obywatelskiej. Prowadził więc Hołownia kuriozalną kampanię, która była nie kampanią prezydencką, ale kampanią nienawiści do Trzaskowskiego i Tuska, przynajmniej teoretycznie sojuszników. Trzaskowski miał w planie Hołowni przegrać, bo jego zwycięstwo byłoby dla niego o wiele gorsze niż wygrana Nawrockiego.

Był przy tym czujny jak ważka. Gdy zorientował się, iż sztabowcy prezydenta Warszawy wymyślili debatę jeden na jednego Trzaskowski kontra Nawrocki w Końskich, żeby prezydent stolicy w bezpośrednim pojedynku zdemolował kandydata PiS-u i wyczyścił sobie drogę do pałacu, natychmiast ruszył Nawrockiemu z odsieczą i imprezę w Końskich rozwalił. Tak jak w 2020 prowadził kampanię „Może być Duda, byle nie Trzaskowski”, tak teraz prowadził kampanię „Nawrocki ok, byle nie Trzaskowski”.

Jarosław Kaczyński oczywiście to wszystko doskonale widział. Czuł skalę nienawiści Hołowni do Trzaskowskiego i Tuska. jeżeli choćby nie koordynował z Hołownią jego dywersyjnych działań wobec kandydata KO i rządu Tuska, to musiał widzieć, jak wielce obiecujące otwarcie w sytuacji pozycyjnej na szachownicy one stwarzają. Hołownia niemal krzyczał przez całą kampanię „jestem gotów zdradzić”. Wprawdzie na wiecu Trzaskowskiego w Warszawie wzywał „Rafał, wygraj te wybory”, ale wzywał, by nie zamykać sobie drogi do deskowania z Tuskiem, z całego serca życząc Trzaskowskiemu porażki.

Oczywiście z automatu sprzeciwił się pomysłowi ponownego przeliczenia głosów. Nie po to od lat podstawiał Trzaskowskiemu nogę w drodze do prezydentury, żeby teraz potencjalnie otworzyć mu do niej drogę.

Nocne spotkanie z Kaczyńskim było tylko konsekwencją. Przy czym nie rozstrzygam, iż zdrada może być skonsumowana. Ważne, iż i Kaczyński, i Tusk wiedzą, iż jest to możliwe i iż to tylko kwestia ceny. I tak to wylądowaliśmy wszyscy na politycznym targu, na którym Hołownia chce być wielkim beneficjentem duopolu, którego pozornie nienawidzi.

Niektórzy piszą już Hołowni polityczny nekrolog. Ja nie. Zbyt wiele razy widziałem, jak zdrada, kur..., suk... i łajdactwo są w życiu publicznym nagradzane, a cnota ośmieszana i upokarzana, by wykluczyć powtórkę.

Według wielu bilans obecności Hołowni w polityce jest jednoznacznie negatywny. Otóż zależy to od kryteriów i parametrów oceny. Z punktu widzenia wartości – owszem. Ale nie jest to w polityce miara obowiązująca.

Hołownia jest i może dalej będzie marszałkiem Sejmu. Dwa razy miał wielki wpływ na to, kto zostanie prezydentem. Niezmiennie jest w grze. Bardzo ryzykownej, ale jest. Jej motywem są ambicje, ale zdrada jest tylko narzędziem. Celem jest zemsta na tych, których nienawidzi.

Na głowę Hołowni sypią się teraz gromy i słowa potępienia. Nazywany jest zdrajcą, sprzedawczykiem, kanalią, Judaszem i szmatą bez grama honoru. Znam jednak gościa i zapewniam, iż nie ma słów, które umniejszyłyby uwielbienie Hołowni dla Hołowni. To jest do niego klucz. Jedyny.

Na swój sposób zazdroszczę Hołowni. Jego umiłowanie siebie nie zna granic. Tam nie ma wątpliwości i szczelin. Czyni go to emocjonalnie całkowicie niezależnym. Narcyzm w wersji perpetuum mobile.

Idź do oryginalnego materiału