
Skutki użycia broni jądrowej przez Indie i Pakistan byłyby dewastujące nie tylko tych dwóch państw, ale dla całego globu. Nie chodzi o skażenie promieniotwórcze, ale o zjawisko „zimy jądrowej”. Trwałoby ono przynajmniej przez 5 lat, a jego konsekwencją mógłby być drastyczny spadek plonów i głód, który pochłonąłby choćby 2 miliardy istnień ludzkich.
Kilka dni temu doszło do zawieszenia broni w kolejnej odsłonie konfliktu między Pakistanem a Indiami. Konflikt ten trwa de facto od podziału Indii Brytyjskich w 1947 roku. Na szczęście tym razem nie doszło do pełnoskalowej wojny, co w przeszłości zdarzało się już kilka razy. Skończyło się na krótkiej, ograniczonej wymianie ciosów, z których bodaj najsilniejszym był atak indyjskiego lotnictwa na cele w Pakistanie („Operacja Sindoor”).
Bezpośrednią przyczyną eskalacji był niedawny, krwawy zamach terrorystyczny niedaleko miejscowości Pahalgam w kontrolowanej przez Indie części Kaszmiru. To kolejny akt terroru dokonany na terenie Indii przez grupy, którym przypisuje się ścisłe związki z Pakistanem i jednocześnie kolejny akt tlącego się od dekad, a od czasu do czasu wybuchającego z pełną siłą sporu o Kaszmir, do którego roszczą sobie prawa oba zwaśnione kraje.
To właśnie z powodu napiętej sytuacji w tym regionie świata, niektóre bollywoodzkie filmy kręcone są za granicą. Z tego przynajmniej jeden – „Fanaa” – w Polsce, a konkretnie w Tatrach, udających góry Kaszmiru.
Wojna, której nikt nie chce
Konflikt zbrojny toczący się na pełną skalę między państwami zamieszkanymi w sumie przez grubo ponad półtora miliarda ludzi nie jest tak naprawdę w niczyim interesie. A przynajmniej nie w interesie USA, które przy pomocy paru innych państw nakłoniły obie strony sporu do rozsądku i podpisania zawieszenia broni. To bardzo dobra informacja, ale na nadmierny optymizm nie ma tu niestety miejsca. Niewykluczone, iż niedługo będziemy świadkami nowej odsłony trwającego od dekad konfliktu.
Mówimy przecież o dwóch krajach borykających się z biedą, przeludnieniem i coraz poważniejszymi konsekwencjami zmiany klimatu. A w dodatku rządzonymi przez polityków, których śmiało można nazwać religijnymi nacjonalistami. Wszystko to może w przyszłości zwiększać ryzyko podjęcia przez którąś ze stron radykalnych kroków.
Otwarty konflikt zbrojny między Indiami i Pakistanem jest tym bardziej niebezpieczny, iż obie strony posiadają broń jądrową. Indie oficjalnie mają ok. 180 głowic, Pakistan bardzo podobną ilość. Są to ładunki rozszczepialne, plutonowe, którym bliżej do relatywnie słabej bomby zrzuconej w 1945 roku na Nagasaki, niż do potężnych bomb termojądrowych, jakimi dysponują choćby Amerykanie. (Nie jest pewne, czy Indiom naprawdę udało się skonstruować broń termojądrową, choć pojawiały się takie doniesienia).
Zarówno ilościowo, jak i jakościowo, nuklearne arsenały Pakistanu i Indii nie są więc tak imponujące, jak w przypadku Stanów Zjednoczonych, Chin czy Rosji. Jednak to, co oba kraje mają już dziś do dyspozycji, jest i tak przerażająco niebezpieczne.
Pakistan może uderzyć pierwszy
Tym bardziej, iż choć Indie przyznają sobie prawo do użycia broni atomowej tylko w odpowiedzi na atak bronią nuklearną, to już Pakistan odmawia przyjęcia doktryny „no-first-use”. Kraj ten może więc przeprowadzić uderzenie bronią atomową, choćby jeżeli Indie nie użyłyby jej jako pierwsze.
Istnieje obawa, iż Pakistan, który w konwencjonalnej wojnie na dłuższą metę nie jest w stanie sprostać znacznie większemu i silniejszemu przeciwnikowi, w przypadku porażek na polu bitwy sięgnąłby po ostateczny argument, choćby w postaci użycia taktycznej broni jądrowej przeciwko celom wojskowym. To z kolei już łatwo mogłoby się przerodzić w wymianę atomowych ciosów na pełną skalę.
Użycie broni jądrowej przeciwko miastom, zwłaszcza w tak gęsto zaludnionym rejonie świata, spowodowałoby rzecz jasna ogromną liczbę ofiar śmiertelnych. Jednak zagłada dużej części ludności Pakistanu i Indii nie byłaby jedynym tragicznym skutkiem takiego scenariusza. Wojna jądrowa między tymi dwoma państwami mogłaby mieć też bardzo ponure globalne konsekwencje.
To nie promieniowania należy się obawiać. O co chodzi z zimą jądrową?
I nie chodzi tu bynajmniej o skażenie przenoszonymi na dalekie odległości promieniotwórczymi izotopami. To byłby akurat niewielki problem.
Jeśli ktoś uważa inaczej, pomyślcie: w ciągu kilku dekad, w ciągu których dokonywano naziemnych i powietrznych testów broni jądrowej w USA, w ZSRR i innych krajach, zdetonowano w sumie kilka tysięcy ładunków jądrowych różnej mocy. Tak, miało to określone, czasem bardzo poważne konsekwencje zdrowotne, zwłaszcza dla ludzi zamieszkałych blisko poligonów. Jednak – jak widać – globalnie nie doprowadziło do żadnej wielkiej tragedii.
Poza śmiercią milionów ludzi i zamienieniem dziesiątek miast w radioaktywne ruiny, najgorszą, a w dodatku globalną konsekwencją takiej wojny mógłby być … ogólnoświatowy głód. Dlaczego?
Wszystko przez zjawisko nazywane „zimą jądrową” (ang. nuclear winter). Zostało ono przewidziane w latach 80 przez słynnego amerykańskiego astronoma i popularyzatora nauki, Carla Sagana i kilku jego współpracowników.
W książce „Błękitna kropka” Sagan wspomina: „Idea zimy jądrowej nasunęła nam się po raz pierwszy podczas wyprawy sondy Mariner 9 na Marsa, kiedy to wskutek globalnej burzy pyłowej nie można było dostrzec powierzchni planety. Spektrometr podczerwony, znajdujący się na pokładzie sondy, wykazał, iż główne warstwy atmosfery mają temperaturę wyższą, a powierzchnia – niższą od tej, którą powinna mieć.”
Na skutek eksplozji jądrowych i wznieconych przez nie pożarów, z wypalonych miast do atmosfery dostałyby się ogromne ilości dymu (pyłu, sadzy), który w ciągu kilku tygodni dotarłby do stratosfery. Tam pozostałby przez dłuższy czas (mierzony w latach), pochłaniając promieniowanie słoneczne i ograniczając jego ilość docierającą do powierzchni Ziemi. A to mogłoby mieć dość dramatyczne konsekwencje, które można dość dokładnie przewidzieć.
- Czytaj także: 40 lat temu przewidział dzisiejsze problemy. I takie, które dopiero nadejdą
Globalna wojna jądrowa to choćby pięć miliardów ofiar głodu
Tym bardziej iż historia dostarcza nam przykładów podobnych zjawisk. Wybuch dużego wulkanu daje skutki jakościowo podobne, choć ilościowo zwykle słabsze niż wojna jądrowa: przejściowe obniżenie temperatury powierzchni naszej planety. Taki efekt miał choćby wybuch indonezyjskiego wulkanu Tambora w roku 1815, który wyemitował do atmosfery ogromne ilości pyłu i spowodował „rok bez lata”. W 1816 r. nastąpił w Europie znaczący spadek temperatur, w konsekwencji mniejsze były też plony zbóż. Globalny wpływ na klimat (tak na temperatury, jak i na poziom opadów) obserwowano również po erupcji islandzkiego wulkanu Laki, która trwała od czerwca 1783 do lutego 1784, choć tu istotne znaczenie miały też ogromne emisje dwutlenku siarki.
Podobny mechanizm leży u podstaw „zimy jądrowej”. To, jak silny i jak długotrwały byłby wpływ wojny jądrowej na klimat, zależy oczywiście od ilości pyłu, jaki trafi do stratosfery. A więc od skali konfliktu zbrojnego.
Dziś szacuje się, iż globalna wojna jądrowa, angażująca Rosję po jednej, a USA i jej sojuszników po drugiej stronie wiązałaby się z emisjami do stratosfery ok. 150 mln ton pyłu. Spowodowałoby to przejściowe (trwające ponad dekadę) bardzo znaczące ochłodzenie powierzchni ziemi – choćby o kilkanaście stopni Celsjusza! Tak drastyczne i gwałtowne oziębienie klimatu spowodowałoby załamanie rolnictwa i głód, który mógłby pochłonąć choćby 5 miliardów ofiar śmiertelnych.
„Lokalny” konflikt atomowy Indie kontra Pakistan. choćby dwa miliardy ofiar
Okazuje się, iż do wywołania zimy jądrowej o dewastujących dla świata skutkach nie potrzeba wojny między USA i ZSRR czy dzisiejszą Rosją. Wystarczy do tego lokalny konflikt jądrowy z użyciem znacznie słabszych głowic plutonowych lub uranowych. Eksperci najczęściej mówią właśnie o potencjalnym konflikcie między Indiami Pakistanem, w którego rezultacie – jak szacują naukowcy na łamach „Nature” – do stratosfery mogłoby się dostać między 5 a 47 milionów ton pyłu (sadzy).
Nawet w najmniej pesymistycznym scenariuszu wpływ na klimat byłby bardzo poważny.
Emisja 5 milionów ton sadzy spowodowałaby poważne perturbacje klimatyczne ze spadkiem średniej globalnej temperatury o 1,8°C i zmniejszeniem poziomu opadów o 8 proc. przez co najmniej 5 lat. Bardziej adekwatne byłoby, być może, nazwać taką sytuację „jądrowym ochłodzeniem” niż „zimą”, ale to nie zmienia powagi sytuacji.
Ochłodzenie silniejsze w naszej części świata
Tym bardziej iż wpływ na klimat, a zatem i na plony byłby znacznie większy powyżej równoleżnika 30°N, gdzie modele przewidują spadek temperatury powierzchni i promieniowania krótkofalowego spadają odpowiednio o ponad 3°C i ponad 10 proc. Tak przynajmniej wynika z symulacji, których wyniki opublikowanych parę lat temu w Proceedings of the National Academy of Sciences. Choć jedynie przez kilka lat, to skompensowałoby to obecną zmianę klimatu spowodowaną emisją gazów cieplarnianych.
Jednak zakładając, iż z wypalonych indyjskich i pakistańskich miast uleciałoby do atmosfery 47 mln ton sadzy (największa wartość przyjęta w innych, podobnych badaniach na ten temat, opublikowanych w 2022 roku w Nature Food), wpływ na klimat i produkcję żywności byłby jeszcze poważniejszy. W takim scenariuszu temperatura lądów spadła by na okres kilku lat choćby o ok 8°C, a powrót klimatu do stanu sprzed wojny zająłby kilkanaście lat. W konsekwencji, ocenia się iż globalna liczba ofiar głodu przekroczyłaby 2 miliardy.
Ten najbardziej tragiczny bilans potencjalnego konfliktu nuklearnego na Półwyspie Indyjskim jest tym bardziej prawdopodobny, im bardziej rozwiną swoje arsenały obie zwaśnione kraje.
Pozostaje mieć nadzieję, iż wciąż jest to raczej zagrożenie z kategorii określanej po angielsku jako high impact low probability risk. Czyli takie, którego skutki są co prawda bardzo poważne, ale prawdopodobieństwo – niewielkie. I iż Amerykanie czy szerzej, społeczność międzynarodowa za każdym razem na czas zdąży przemówić indyjskim i pakistańskim politykom do rozsądku. Wreszcie, iż broń jądrowa nigdy nie dostanie się w ręce ludzi pokroju Osamy bin Ladena. Pewności jednak nie mamy żadnej.
Zima jądrowa a globalne ocieplenie
Na koniec jeszcze jedna ważna kwestia. Być może zastanawiacie się, jak się ma zima jądrowa czy też globalne ochłodzenie wywołane wojną jądrową, do obecnej zmiany klimatu, o której tyle słyszymy. Do zmiany, którą już można zauważyć gołym okiem, a która przecież polega na czymś zupełnie w przeciwnym: na globalnym ociepleniu. Cóż, to po prostu dwa różne zjawiska. Jedno „aktualnie realne” – mamy z nim do czynienia już teraz, drugie póki co hipotetyczne, ale jak najbardziej „potencjalnie realne”.
Zasadniczą różnicą jest też skala czasu.
Po powiedzmy, dekadzie – kilkunastu latach od wybuchu konfliktu jądrowego, oziębiający wpływ pyłu w stratosferze zacząłby maleć. Natomiast przez cały czas mielibyśmy do czynienia z globalnym ociepleniem spowodowanym obecnością w atmosferze nadmiaru gazów cieplarnianych. Niestety, raz wyemitowany dwutlenek węgla ogrzewa naszą planetę przez setki tysięcy lat. Aby ochłodzić planetę, należy usuwać ten gaz z powietrza, a przede wszystkim – jak najszybciej przestać go emitować. Ani jednego, ani drugiego niestety nie robimy. A w przeciwieństwie do atomowego konfliktu w południowej Azji, zbliżająca się wielkimi krokami destabilizacja naszego klimatu jest niemal pewna.
Lem, papieros i fizyka atmosfery
Fizyka atmosfery nie jest prosta, ale na szczęście byli i są ludzie, którzy potrafią ją bardzo przystępnie wyjaśnić. Na przykład Stanisław Lem.
Nie dajcie sobą manipulować. Stanisław Lem o ochłodzeniu i ociepleniu klimatu. #historia #ciekawostka #ciekawostki #nauka
♬ dźwięk oryginalny – Dziennikarze dla środowiskaJuż na początku lat 70- tych czyli mniej więcej wtedy, gdy Indie i Pakistan testowały swoje pierwsze bomby jądrowe – pisarz sugestywnie, dzięki papierosa wyjaśniał w polskiej telewizji różnice między ocieplającym wpływem gazów cieplarnianych a ochładzającym wpływem aerozoli (pyłów). Naprawdę warto ten film zobaczyć.
- Czytaj także: Jak w niecałe dwie minuty opisać zmianę klimatu dzięki papierosa? Stanisław Lem to potrafił
–
Zdjęcie tytułowe: shutterstock/Dave Primov