Bardziej przenikliwi zachodni komentatorzy już dawno odgadli istotę stosunku Donalda Trumpa do Europy: „Nie szanuje Niemiec, bo wiecznie kryją się nie tylko za plecami Stanów Zjednoczonych, ale też Polski i państw bałtyckich”.
Nigdy wcześniej Niemcy nie poznali Rosji tak dobrze, jak przy okazji II wojny światowej. Miliony Niemców podeszły wtedy pod Leningrad i Moskwę i miliony dzieliły się swymi wrażeniami ze Związku Sowieckiego w listach do swych rodzin. Hitlerowscy zdobywcy pisali w nich o niewyobrażalnej nędzy, bałaganie, nieprzejezdnych drogach, zapuszczonych kołchozowych polach i wszechobecnym, przekraczającym ludzki pojęcie brudzie. Po paru latach wojny przyszło jednak Niemcom nabrać w stosunku do Rosji respektu. Ich wspomnienia z roku 1945 i lat późniejszych pełne są przerażenia azjatycką bezwzględnością, okrucieństwem, pogardą zarówno dla życia własnego, jak i swoich ofiar. A także traumą milionów kobiet i dziewcząt gwałconych przez całe bataliony i rodzących potem nieoszacowaną liczbę dzieci będących potomstwem niemożliwych do ustalenia gierojów sowieckiej armii. Skutkiem tej ostatniej fazy wojny i sowieckiej okupacji naród niemiecki nabrał w stosunku do Rosji wielkiego i trwałego respektu. Jakże Polacy są odmienni od Niemców, jeżeli my po podobnych doświadczeniach utrwaliliśmy w sobie obrzydzenie i pogardę do Rosji jako do czegoś w sposób niekwestionowalny od nas gorszego, niższego, po prostu – podłego. A Niemcy na odwrót – zafascynowali się wielkością Rosji, jej tępym dzikim okrucieństwem, nieokiełznaną przemocą i – potęgą. Ta różnica w niemieckich i polskich ocenach jest oczywistym wynikiem skrajnie odmiennych systemów wartości. Polacy zawsze cenili wolność, rzeczywistą podmiotowość i nie byli zainteresowani dominacją nad innymi. W odwiecznej tradycji Niemców na odwrót – dominacja to najwyższa z cnót, prawo nie ma służyć ani wolności ani podmiotowości, ale porządkowi, więc zgadzać się należy z tym, co ustanawia władza. A siła jest wielką wartością, więc należy szanować silnych.
Niemcy więc na Rosję patrzą z nabożnym lękiem. Zapatrzeni, zafascynowani, pokorni. Pamiętają, kto ich pokonał i co z pokonanymi potrafi robić. Wiedzą, ze Rosja jest groźna, ale mają „bufor”. Mają Polskę, w której posłuszne im władze robią wszystko pod dyktando interesów niemieckich. Kilkanaście lat temu zdecydowały one (choć raczej wykonały decyzję podjętą w Berlinie) na przykład o wycofaniu wszystkich polskich jednostek wojskowych na zachód od Wisły. Tak, żeby się nie zmarnowały w przypadku nagłego ataku z Rosji. Bo zdaniem Berlina (z którym zawsze zgadzają się proniemieckie władze zainstalowane w Warszawie) przeznaczeniem polskiego wojska jest to, żeby na linii Wisły broniło ono przedpola Niemiec. Zdecydowano też już kilkanaście lat temu, by najcenniejszy składnik polskich sił zbrojnych w momencie ewentualnej agresji rosyjskiej został natychmiast przebazowany w okolice Berlina. Ten najcenniejszy składnik to 48 polskich myśliwców F- 16, których nie należy przecież marnować do obrony Polski. Taki „polski bufor”, broniący Niemiec na linii Wisły i może choćby zaopatrywany z Niemiec – został w RFN uznany za zabezpieczenie całkowicie dostateczne. Potencjalny agresor wypaliłby ten polski bufor do samej ziemi, ale równocześnie na tyle by się zużył, iż Niemcom zagrozić by nie był w stanie. I dałby Niemcom tyle czasu, iż pomimo wieloletniego niedoinwestowania Bundeswehry – zdążyłaby się ona, w razie takiej konieczności, dozbroić. A niemiecka dyplomacja prawdopodobnie zdołałaby też dojść z dyplomacją rosyjską do obopólnie korzystnego porozumienia.
Koncepcja ta swoją bolesną prawdą uderzyła po oczach kiedy w następstwie wojny rosyjsko – ukraińskiej Unia Europejska wyasygnowała środki na inwestycje w „unijno – europejskie” fabryki amunicji. 98% z nich – trafiło do Niemiec i Francji. Bo po co Polsce? To wprawdzie Polska graniczy i z Rosją i z Białorusią (na terenie której od kilkudziesięciu lat niezmiennie stacjonuje rosyjska armia) i to Polska miałaby na pozostałym swoimi odcinku wschodniej granicy Rosję w sytuacji, gdyby pokonała ona Ukrainę. Po co więc Polsce fabryki amunicji? Przecież wszystko, co wiemy o niemieckich planach obronnych dowodzi tego, iż Polska to w niej tylko rzucone na pożarcie armatnie mięso? Szkoda przecież inwestycji w miejscu przeznaczonym na zniszczenie? Nie przypadkiem przecież wszystkie niemieckie inwestycje na terenie Polski lokowane są na jej zachodnich rubieżach. Nie bez powodu też przecież w niemieckiej geopolityce Polskę definiuje się jako „strefę zgniotu” lub „autostradę dla czołgów”. W niemieckiej geostrategii Polska to tylko obszar do opóźnienia marszu ewentualnego wschodniego agresora. Ile mogą (a przecież wiadomo, iż sami nie za wiele mogą) stawić na nim mają opór Polacy. Stawić opór, osłabić impet ewentualnego rosyjskiego natarcia. Co także oznacza: wykrwawić się, ulec zniszczeniu.
To, co się nazywa „Tarczą Wschód” to tylko nowa, o ładniejszej nazwie i idąca dalej stara niemiecka koncepcja. Idzie o tyle dalej, iż wg niej cała polska obrona ma już być bez reszty podporządkowane europejskiemu (czytaj: niemieckiemu) dowództwu. Bo Polska ma teraz już nie tylko 48 myśliwców F- 16, ale dużo więcej pełnowartościowego sprzętu. I nie wolno przecież dopuścić do tego, żeby ten pełnowartościowy sprzęt został zmarnowany do obrony kraju tak niepełnowartościowego, jak Polska. Musi on być pod europejskim (czytaj: niemieckim) dowództwem, żeby bronił tego, co najbardziej obrony warte. Czyli nie Polski. A Polski wschodniej – to już na pewno.
Ktoś przypuszcza, iż w „Tarczy Wschód” chodzi o cokolwiek innego? Ktoś wyobraża sobie jakichś Niemców broniących Polski w ramach „Tarczy Wschód”? Wyjąwszy sympatyczne i jakże nieliczne pojedyncze przypadki wojowników takich, jak Niemcy walczący dziś na Ukrainie? Pominąwszy więc takie wyjątki, bo chodzi nam przecież nie o pojedynczych ludzi – ochotników z karabinami, ale o pełnowartościowe, nowoczesne oddziały rzeczywistej niemieckiej armii? Ktoś zna choć jeden taki przypadek z liczących już prawie jedenaście wieków stosunków niemiecko – polskich? Ktoś ma na tyle wyobraźni, żeby wyobrazić sobie coś takiego? A jeżeli nie (bo żaden przykład obrony polskich granic przez państwo niemieckie nigdy nie zaistniał) – to na czym opiera myśl, wg której teraz miałoby być w jakikolwiek sposób inaczej od tego, jak było absolutnie zawsze? „Wchodząc” w coś takiego, jak „Tarcza Wschód” na jakimś wniosku decyzję taką trzeba by oprzeć. Na razie wiemy, iż już składamy się na fabryki broni i amunicji, które powstaną wyłącznie w Niemczech i we Francji. A w Polsce nie. No to jaką ta „Tarcza Wschód” jest ofertą dla Polski, jeżeli Polska nie ma mieć przemysłu zbrojeniowego a jej wojsko ma podlegać rozkazom z zewnątrz? Czyli – służyć innym. Służyć bez własnego zaplecza zbrojeniowo – amunicyjnego. Ni mniej ni więcej – być tylko buforem do czasowej, wyniszczającej obrony. Taka właśnie oferta kryje się pod pięknymi słowami „Tarcza Wschód”: Polska ma być jednorazowym, niezdolnym do odtwarzania swych sił, dowodzonym z zewnątrz zderzakiem. Czyli – ta sama dla nas rola, ale w „wersji maksimum”, bo w tej wersji Polska jako jednorazowy „zderzak do zużycia” nie ma mieć nic (no bo szkoda, po co się będzie marnowało?), za to ma być dowodzony z zewnątrz, czyli jednoznacznie już – nie w celu obrony samej Polski i Polaków.
Niech mi ktoś przedstawi jeden dowód na to, iż z „Tarczą Wschód” jest cokolwiek inaczej. Niech wskaże w czymkolwiek więcej od pustych deklaracji. A w związku z tym, iż żadnego dowodu na to nie znajdzie, niech mi od razu odpowie, kim trzeba być, żeby na coś takiego się zgodzić.
Artur Adamski