Ta obietnica znalazła się na liście 100 konkretów. W kampanii wyborczej w 2023 roku, a potem w Sejmie Donald Tusk zapowiadał wdrożenie ważnego dla pracodawców rozwiązania.„Pomożemy mikroprzedsiębiorcom obniżyć koszty działalności: zasiłek chorobowy od pierwszego dnia nieobecności pracownika będzie płacił ZUS (...)” – czytamy.Byłaby to oszczędność dla firmTeraz pracownik idący na L4 dostaje 80 proc. pensji. Pieniądze jednak nie pochodzą z budżetu ZUS-u, ale z kasy pracodawcy. Dopiero po miesiącu świadczenie wypłaca ZUS.Gdyby ZUS przejął ten obowiązek już od pierwszego dnia L4, byłoby to dużym ułatwieniem i oszczędnością dla firm.Tak jednak się nie stanie.Funduszu Ubezpieczeń Społecznych musiałby wydawać 13-14 mld zł rocznieProjekt ustawy w tej sprawie został już przygotowany przez Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej (MRPiPS), ale przyblokowany na etapie Komitetu Ekonomicznego Rady Ministrów, a więc zanim zdążył trafić na posiedzenie rządu – podaje money.pl.I wyjaśnia, iż zdecydowały o tym pieniądze.– Ta reforma kosztowałaby Funduszu Ubezpieczeń Społecznych 13-14 mld zł rocznie. To koszty porównywalne z rentą wdowią w wariancie docelowym, czyli 25 proc. – wyjaśnia Sebastian Gajewski, wiceminister rodziny, pracy i polityki społecznej.I dodaje: – Środki te musiałyby pochodzić z funduszu chorobowego, w którym – w przeciwieństwie do nadwyżkowych funduszy rentowego i wypadkowego – jest deficyt. W rezultacie gdyby rozwiązania te weszły w życie, minister finansów musiałby dopłacić 13-14 mld zł rocznie dotacji z budżetu państwa do Funduszu Ubezpieczeń Społecznych.Nie można wykluczyć możliwych przekrętówTo rozwiązanie może także stać się polem do nadużyć. Można sobie wyobrazić sytuację, iż jakaś firma ma mniej zamówień, nie potrzebuje aż tylu pracowników, ale to okres przejściowy. Można takich ludzi wysłać na urlopy – choćby bezpłatne. Ale można też „wysłać” pracowników na L4 i wówczas pracodawca nie ponosiłby żadnych kosztów, bo „choremu” płaciłby ZUS.– Nie zakładam, iż takie zachowania byłyby powszechne, ale musimy je brać pod uwagę – komentuje Sebastian Gajewski.I zaznacza, iż nowe rozwiązanie wymagałoby jeszcze częstszych kontroli L4, a już teraz brakuje 40 proc. lekarzy orzeczników.