Kiedy w Parlamencie RP pojawiła się idea oddania czci Mieszkowi I Barbara Zdrojewska (senator!) sprzeciwiła się temu stwierdzając, iż „domniemywać można, iż był on zabijaką i źle traktował kobiety”. Mniejsza o to, iż do „domniemywania” trzeba mieć choć elementarną wiedzę. A to, iż pani Zdrojewska żadnej nie ma choćby na lekarstwo, udowadnia każdą swoją gadaniną (bo w przypadku jej paplaniny „mówienie” to słowo nazbyt superlatywne). Mniejsza więc o ewidentną głupkowatość emitowanych przez tę kobiecinę treści. Naprawdę poważne jest to, co z jej niezbornego gderania wynika.
Bez postaci Mieszka I – w ogóle nie byłoby Polski. Pomimo szczupłości źródeł historycznych – wiemy to na pewno. I właśnie z tej przyczyny, iż wiemy to absolutnie na pewno, jeden z największych znawców dziejów średniowiecza, profesor Aleksander Gieysztor, uczestniczył w stworzeniu fabuły filmu pt. „Gniazdo”, w 1974 roku nakręconego w reżyserii Jana Rybkowskiego. Gieysztor współtworzył fabułę, która nie do końca jest oparta na rocznikach czy kronikach, ale która w swym zasadniczym zarysie – jest wręcz oczywista. Najważniejsze w tej fabule opartej na logicznym wnioskowaniu wybitnego historyka jest to, jak swą władzę sprawował ojciec Mieszka. Realizował on bowiem politykę dokładnie taką, jak wszyscy inni władcy zachodniosłowiańskich plemion i zachodniosłowiańskich państw (z wyjątkiem wcześniej Moraw a potem Czech, o ile można je zaliczać do tej samej kategorii). Ziemomysł, ojciec Mieszka, tak jak wszyscy inni, uważał iż należy pozostać przy prastarych wierzeniach i nie wystawiać nosa poza obręb dziedzictwa własnych przodków. Czyli – nie narażać swego mikropaństwa na ryzyko większych ambicji. Tą właśnie drogą poszli wszyscy inni. Wszyscy inni, czyli władcy Słowian z Milska, Łużyc, Połabia, książęta Szprewian, Rugii i dziesiątki innych. Wszyscy oni uważali, iż nie należy łączyć się w większe organizmy państwowe, iż zamiast przyjmować chrześcijaństwo trwać trzeba przy pogańskiej wierze ojców. Jaki był tego efekt? Żadnego z tych plemion, żadnego z tych małych państw i żadnego ze słowiańskich narodów, przed wiekami sięgających często daleko za Łabę – już nie ma! Paręnaście wieków temu na wschód od Łaby żadni Germanie czy Niemcy nie mieszkali. Jeszcze kilkaset lat temu ogromną część tej części Niemiec, którą do roku 1990 stanowiło NRD, zamieszkiwali Słowianie. Jeszcze w XII – XIII wieku byli tam większością a mówili językiem niemal nie różniącym się od ówczesnej polszczyzny. Ale wszyscy oni nie mieli nikogo w rodzaju Mieszka I. Nie mieli takiego lidera, który z kilku czy kilkunastu pobratymczych plemion stworzyłby – potężne państwo. Ulegli więc naporowi Niemców. W części zostali wyrżnięci, w części zniemczeni. I skutkiem tego – ich już nie ma. Szczątkowo pozostali w postaci garstki Łużyczan, mówiących językiem bardzo podobnym do polskiego. Pamiątką po Słowianach, tysiąc lat temu wypełniających całe dzisiejsze wschodnie Niemcy, pozostały tysiące nazw miejscowych. I nazwa Berlin i większość berlińskich dzielnic – imię ma od prastarych słowiańskich grodów. Imię płynącej przez Berlin Szprewie nadali Szprewianie. Ich książę Jaksa z Kopanicy (dzisiejsza dzielnica Koepenick) był bliskim współpracownikiem Bolesława Krzywoustego, we Wrocławiu ufundował jeden z najstarszych dziś kościołów miasta. Wtedy już jednak na ocalenie naszych słowiańskich sąsiadów było za późno. Nie urodził im się w porę żaden Mieszko I, więc – się skończyli. Są dzisiaj historią dawno zamkniętą i bardzo słabo pamiętaną. Z nami byłoby dokładnie tak samo, gdyby nie Mieszko I. Najwybitniejszy ze znawców tego tematu – prof. Aleksander Gieysztor – nie miał co do tego najmniejszych wątpliwości. I zgadza się z tym poglądem każdy, kto choć odrobinę „liznął temat”.
Pozostawałoby więc ustalić, czy powyższe kwestie to zbyt wysokie pułapy intelektualne dla rozumków takich, jakimi dysponują takie np. Barbary Zdrojewskie. Czy też temat ten jest im całkowicie obojętny i obcy. Gdyby jednak przyjąć, iż mamy do czynienia z tym drugim wariantem, to wniosek byłby najgorszy. Taki, iż wyrazicielce tegoż nazwijmy to „poglądu” Polska jest zjawiskiem całkowicie obojętnym. I całkowicie obojętne jest to, czy ta Polska istnieje czy nie.
Przez całe minione ćwierć tysiąclecia niepodległością Polska cieszyła się przez co najwyżej kilka dekad. Przez cały pozostały czas długi szereg pokoleń był oduczany polskości, przygniatany do ziemi zakłamanymi, wrogimi Polsce niby – historycznymi narracjami. W słabszych głowach i organizmach bez charakteru to „przyciśnięcie do ziemi”, ta zasada rozglądania się za obcym panem – pozostały. I pozostało wśród Polaków sporo takich, którzy Polakami są tylko z nazwy, z przypadku, z polecenia wydanego ich przodkom przez szwabskich czy kacapskich panów. Bo obcym panom zawsze potrzebni byli tacy „Polacy”, których łatwo prowadzić na swoim sznurku. Tacy, którzy dziś składają „hołdy berlińskie”, którzy na polecenie Berlina wstrzymują wszystkie inwestycje mogące konkurować z niemieckimi. Zawsze zaborcom, okupantom i innym drenującym Polskę na tysiąc sposobów tacy „Polacy” byli potrzebni. Mieli takich Sowieci w PRL- u i mają takich Niemcy w Polsce dzisiaj.
W 1989 roku też prawo mówienia pełnym głosem dostali tylko ci, których do swego grona dokooptowali prosowieccy „właściciele Polski Ludowej”, zwykle z Polską i polskością kilka mający wspólnego, czasem otwarcie Polsce wrodzy. Skutkiem były zasada mówienia o Polsce jak najgorzej, konsekwentna „polityka wstydu”, produkcja wciąż nowych i nowych antypolskich fałszów, rugowanie prawdy o polskiej historii ze szkół, mediów, ośrodków kultur. Wiele też podłych miernot nastawionych na osobistą karierę wybijanie się Polski na niepodległość rozumiało jako jedynie chwilową aberrację. Skutkiem wszystkich tych patologii mamy rzekomych luminarzy ekranu i sceny, wg których średniowieczni Polacy pod Głogowem mieli używać powiązanych ciał dzieci jako „żywych tarcz”. A prawda była dokładnie odwrotna – to Niemcy atakowali polski Głogów taranami i wieżami oblężniczymi, na których poumieszczali powiązane polskie dzieci. Czegóż jednak wymagać od synka innego członka najbardziej ewidentnych łże – elit, który opowiadając o swych zagranicznych wojażach podkreślał, iż języka polskiego wtedy niemal nie używa. Bo tak ten żałosny typ w Polsce ponad wszelką miarę wywyższony i uprzywilejowany wstydzi się swych związków z Polską. W kalekim bycie szumnie zwanym Trzecią Rzeczpospolitą doczekaliśmy się ministra spraw zagranicznych pokornie wysłuchującego w Waszyngtonie bredni Obamy o „polskich obozach koncentracyjnych” i „ministry” edukacji narodowej wygłaszającej przemówienie o polskich nazistach rzekomo mających zakładać te obozy. Mamy i dyrekcję Muzeum Historii II Wojny Światowej, której przeszkadza w niej obecność najbardziej znamiennych polskich bohaterów tej wojny i „ministrę” kultury i dziedzictwa, pod kuratelą której Muzeum Warmii zamienione zostaje w Muzeum Prus. Mamy media (w dominującej części niemieckie), które od lat sączą do umysłów masowego odbiorcy jedne antypolskie kłamstwo za drugim. I mamy polityków tak krańcowo serwilistycznych w stosunku do swych niemieckich protektorów, iż nie tylko składają im nie kończące się hołdy, ale z polskiego kalendarza wykreślają najważniejsze polskie narodowe rocznice. A jeżeli już są zmuszeni do wspomnienia o nich to wbrew wszystkim faktom twierdzą, iż choćby koronację pierwsze polskiego władcy Polacy zawdzięczać rzekomo mają – Niemcom. Takim choćby nie pasuje ten, bez którego Polski by nie było i najbardziej znanego w dziejach Polaka, świętego Jana Pawła II też spotwarzają, bo nie podoba im się rzekoma „polska megalomania”. Wzorem okupantów, zaborców i wszystkich innych wrogów Polski – Polska to dla nich powód do wstydu. A iż mają w Polsce możliwości największe – nauczają Polaków, iż mają Polski się wstydzić.
Odpowiedzmy sobie na pytanie, czy jest możliwa rzeczywista praca dla dobra Polski ludzi, którzy od polskiej historii się odżegnują? Nie piszę, iż „od wszystkiego, co polskie”, bo nie odżegnują się od przywilejów, od apanaży, od najbardziej lukratywnych w Polsce stanowisk. A i w tej kwestii należałoby zadać pytanie – czy ktokolwiek z takich osobników na jakiekolwiek publiczne stanowiska w Polsce zasługuje? Czy ktokolwiek z takich cokolwiek dobrego dla Polski robi? Czy jest w ogóle zdolny czynić dla Polski i Polaków cokolwiek dobrego? I pytanie najbardziej zasadnicze – czy nie jest aktem (być może odroczonego, ale nieuchronnego) zbiorowego samobójstwa mieć takich za elity polskiego państwa?
Artur Adamski