Najnowsza inicjatywa premiera Hiszpanii Pedro Sáncheza, by języki kataloński, baskijski i galicyjski uznać za oficjalne języki Unii Europejskiej, została przez niektórych odebrana jako desperacka zagrywka słabego lidera, który za wszelką cenę próbuje utrzymać się przy władzy. Pojawiły się choćby zarzuty, iż Sánchez szantażuje Unię Europejską w kwestii współpracy obronnej, by osiągnąć swój cel.
W rzeczywistości mamy jednak do czynienia nie z politycznym szantażem, ale z subtelnym tańcem politycznym — raczej grą pozorów niż brutalną grą o władzę.
W zamian za głosy partii Junts (katalońskich nacjonalistów) umożliwiające mu objęcie stanowiska premiera, Sánchez zobowiązał się podjąć starania o uznanie języka katalońskiego za oficjalny język UE. Aby nie narazić się przedstawicielom regionów, w których używa się baskijskiego i galicyjskiego, języki te również włączono do pakietu.
Marne szanse
Zarówno Sánchez, jak i Junts doskonale wiedzą, iż szanse powodzenia tej inicjatywy są niewielkie. Przeszkody są znaczne: uznanie języka jako oficjalnego wymaga jednomyślności wszystkich państw członkowskich UE. Wiele z nich obawia się otwarcia puszki Pandory w postaci uznania języków regionalnych i związanych z tym zawiłości politycznych.
Państwa bałtyckie i inne obawiają się precedensu, który mógłby ośmielić rosyjskojęzyczne mniejszości wewnątrz ich granic. UE ma już 24 języki urzędowe – dodanie trzech kolejnych byłoby kosztowne i trudne administracyjnie.
Partii Junts wystarczy, iż będzie mogła przekonać swój elektorat, iż zmusiła premiera do podjęcia realnych działań i umieszczenia katalońskiego na unijnej agendzie. W tym przypadku liczy się sam gest, nie wynik.
Wszystko wskazuje na to, iż Junts uzna tę próbę za satysfakcjonującą – i cóż innego mogłaby zrobić? Obalenie rządu oznaczałoby oddanie przyszłości Katalonii w ręce koalicji Partii Ludowej (PP) i skrajnie prawicowej Vox.
Co więcej, wiele wskazuje na to, iż Sánchez w rzeczywistości… liczy na niepowodzenie inicjatywy. Jej sukces wywołałby burzę w hiszpańskich mediach i polityce – prawica zarzuciłaby mu zdradę narodową, a większość mediów dołączyłaby do chóru krytyków. Nagłówki w stylu „Sánchez upokorzony przez UE” są dla niego mniej szkodliwe niż „Sánchez po raz kolejny zdradza naród”.
„Krajowe żarty”
Twierdzenia, jakoby Hiszpania wykorzystywała swoją siłę wojskową, by przeforsować inicjatywę językową, są wręcz komiczne. Jeszcze niedawno kraj był krytykowany za bierną postawę wobec unijnej polityki obronnej i symboliczne nakłady na wojsko. A teraz nagle, według niektórych, Madryt rzekomo stosuje militarne naciski wobec państw zagrożonych rosyjską agresją.
Tendencja anglojęzycznych mediów do podchwytywania takich narracji wiele mówi o ich podejściu do polityki europejskiej – szczególnie w krajach południowych, które często przedstawia się przez moralizatorski i upraszczający pryzmat: poważne państwa po jednej stronie, „krajowe żarty” po drugiej.
Warto również zaznaczyć, iż Partia Ludowa (PP) – główna partia opozycyjna i samozwańczy strażnik jedności narodowej Hiszpanii – robi wszystko, by w Brukseli zablokować tę inicjatywę. Jest tak krótkowzroczna i zaślepiona krytyką rzekomo autorytarnego rządu Sáncheza, iż nie dostrzega, iż zaszkodzi to jej pozycji w ewentualnych przyszłych negocjacjach z przedstawicielami mniejszości narodowych w Hiszpanii.
Podsumowując: Sánchez nie szantażuje Unii. Nie rozmontowuje europejskiej architektury obronnej, by ratować swoją karierę. Po prostu odgrywa polityczny teatr na scenie w Brukseli, by zaspokoić oczekiwania określonej grupy wyborców. Tak samo, jak robi to opozycja – i jak robiło to wielu europejskich liderów wcześniej oraz będzie robić w przyszłości.