Półmetek kadencji parlamentarnej zbiega się z kryzysami partii koalicyjnych. Podczas gdy Platforma Obywatelska przymierza się do skonsumowania swoich już dawno ubezwłasnowolnionych przystawek w ramach rebrandingu od PO do KO (to się niezmiennie kojarzy z nokautem, pytanie: czyim?), a lewica powraca po raz czwarty w ciągu kilka ponad dekady do debaty o wspólnym starcie z jednej listy (debatę tą po raz czwarty prowadzą w gruncie rzeczy ci sami ludzie), tak partie złożonej do grobu koalicji „Trzecia Droga” stają w obliczu katastrofy.
Pierwsza z nich, Polska 2050, orze po dnie sondaży wyjątkowo zawzięcie i najczęściej notuje wyniki przypominające raczej wielkość podatkowego odpisu na organizacje pożytku publicznego aniżeli poparcie partii z perspektywami. W najmroczniejszej godzinie partia zostaje dodatkowo porzucona przez jej lidera. Szymon Hołownia od początku traktował ten „projekt” jako trampolinę do prezydentury, czyli do swojej indywidualnej kariery. To się nie udało, ale może odskok z ramion zgromadzonych wokół siebie działaczy wystarczy mu chociaż na rozruch kariery w ONZ? Przy tym gambicie Hołownia miałby nie byle jaki wzór do naśladowania – w końcu w obliczu nadchodzącej klęski karierą międzynarodową zainteresował się onegdaj sam Donald Tusk. Chadecko-liberalno-katolicko-konserwatywno-zielona partia, jaką Hołownia zostawia, stoi zaś w obliczu przejęcia sterów przez namaszczoną przezeń liderkę, którą szczerą niechęcią obdarza połowa polityków partii. Rozpad nadchodzi, mówicie? Słusznie chyba mówicie.
Druga z dawnych partii trzeciodrogowych, PSL, ma natomiast o wiele więcej oleju w głowie i politycznego cwaniactwa w genach. Nie po to istniała grubo ponad 100 lat (i przyjmowała w tym czasie dosłownie wszelkie możliwe formaty ideowe, od przykościelnej partii dożynkowej po satelitę partii komunistycznej; od reprezentacji małych przedsiębiorców po obrońcę najbardziej nonsensownych przywilejów socjalnych), aby teraz pójść na szafot śladami Polski 2050.
PSL do wyborów pójdzie samodzielnie tylko wtedy, gdy będzie pewne pokonania progu 5 proc. Przy braku takiej pewności prawdopodobnie będzie usiłowało przycupnąć na cudzych listach lub listach koalicyjnych zbudowanych z tym czy innym partnerem. Z jakim partnerem? To już obojętne. PSL może współpracować i w przeszłości współpracowało już z absolutnie każdym możliwym rodzajem partnera. Była koalicja z socjalistyczną i progresywną obyczajowo Unią Pracy, była ze (słusznie) już zapomnianą partią emerytów KPEiR, była z obejmującym faszyzujące środowiska ugrupowaniem Kukiz15, była w końcu ostatnio z centrową i chadecko-liberalno-katolicko-konserwatywno-zieloną Polską 2050. Gdy chwilowo dzwonił wyjątkowo ponury dzwon, liderzy PSL rozważali także wspólny start z neoliberalną Nowoczesną, a od kilku już lat mają w swojej orbicie liberalną partyjkę Unia Europejskich Demokratów, która formalnie stanowi przedłużenie organizacyjne Unii Wolności.
W perspektywie roku 2027 PSL ma na oku wspólny start z technokratyczno-reformatorską partią byłych samorządowców „Nowa Polska”, albo wariant bezpieczny, czyli start z list KO.
I w tym drugim przypadku liberał we mnie chce wstać, walnąć pięścią w stół i zakrzyknąć „Basta!”. Czy to przypadkiem nie KO, decyzją jej lidera Donalda Tuska, przed wyborami 2023 r. zadeklarowała, iż z jej list do sejmu nie wystartuje żaden polityk, który nie popiera legalizacji aborcji do 12. tygodnia? Czy to nie wskutek tego postawienia sprawy kilku konserwatywnych polityków PO ewakuowało się do Polski 2050 i teraz wraz z nią tonie? Czy to w końcu nie PSL robiło w ostatnich dwóch latach wszystko, łącznie z przysłowiowym „gryzieniem trawy”, aby żadne poluzowanie najbardziej drakońskiego prawa antyaborcyjnego w cywilizowanym świecie Zachodu, czyli prawa polskiego, nie przeszło przez sito sejmowych głosowań?
Czyżby teraz, mając nóż na gardle i widmo klęski partii przed oczyma, politycy PSL nagle mieli pokochać prawo kobiet do wyboru? Czy też – co bardziej niestety prawdopodobne – z KO ujdzie cały pryncypializm w kwestii tych praw przed kolejnymi wyborami?
Nie wiem, ale już teraz stanowczo protestuję. Może zamiast po raz kolejny rzucać koła ratunkowe, warto pozwolić PSL-owi na cztery lata „refleksji pozaparlamentarnej”? Spróbować ogarnąć demokratyczne poletko bez narostu koniczyny. Może gdzieś w dalszej perspektywie jej wyplenienia majaczy prawdziwie liberalna Polska?