To miało być ich wielkie zwycięstwo. Złożyli skargi do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka, licząc na potwierdzenie, iż są ofiarami prześladowań, a nie beneficjentami bezprawia. Miało być głośno, miało być triumfalnie – skończyło się jak zwykle: kompromitacją. ETPCz właśnie uznał skargi Małgorzaty Manowskiej, Kamila Zaradkiewicza i innych „neosędziów” za niedopuszczalne. Krótko mówiąc – nie było choćby czego rozpatrywać.
„Doświadczeni prawnicy”? Nie w oczach Strasburga
Trybunał nie dał się nabrać na spektakl, który odgrywają beneficjenci zdegenerowanego systemu „reform” wymiaru sprawiedliwości za czasów PiS. W punkcie 93 wyroku czytamy jasno:
„Wszyscy skarżący byli doświadczonymi prawnikami” – a zatem musieli wiedzieć, iż konkursy na ich stanowiska były nielegalne i podważane zarówno w kraju, jak i za granicą.
W punkcie 94 Trybunał nie zostawia suchej nitki:
„Nie da się przyjąć, by przy takim doświadczeniu mogli nie być świadomi publicznej debaty i wątpliwości co do ważności konkursów, w których brali udział”.
To jak policzek dla wszystkich, którzy latami udawali, iż „nic nie widzą, nic nie słyszą” – a potem domagali się ochrony w Strasburgu, powołując się na rzekome naruszenie praw człowieka. Strasburg właśnie powiedział: nie macie legitymacji, nie jesteście ofiarami, tylko częścią problemu.
Trybunał nie kupił opowieści o „krzywdzie”
Małgorzata Manowska – „pierwsza prezes” Sądu Najwyższego z nadania neo-KRS, a wcześniej wiceminister u Zbigniewa Ziobry. Kamil Zaradkiewicz – człowiek, który z partyjnej łaski awansował do SN i przez moment marzył, iż zostanie jego szefem. Obaj – razem z kilkoma innymi „neosędziami” – w Strasburgu próbowali przekonać, iż padli ofiarą systemu. Że zostali poddani ostracyzmowi, iż podważanie ich legalności to „dyskryminacja”. Strasburg uznał, iż to farsa.
„Ciepły Kamil”. Zaskakująca przeszłość Zaradkiewicza