Morawiecki kontra PiS. Partia Kaczyńskiego pożera własne dzieci

3 dni temu
Zdjęcie: Morawiecki


Prawo i Sprawiedliwość jeszcze niedawno uchodziło za monolit polityczny – ugrupowanie, w którym decyzje prezesa Jarosława Kaczyńskiego były ostateczne i niepodważalne. Dziś widać coraz wyraźniej, iż spójność tej formacji zaczyna się kruszyć. Wewnętrzne napięcia, które od dawna buzowały pod powierzchnią, stają się jawne. Rozłam w dolnośląskim PiS-ie jest tylko kolejnym dowodem, iż partia znalazła się na ostrym zakręcie.

Decyzja o wykluczeniu z klubu i zawieszeniu w prawach członka partii siedmiu radnych sejmiku województwa dolnośląskiego była dla wielu obserwatorów szokiem. „Prezes Prawa i Sprawiedliwości Jarosław Kaczyński zdecydował o wykluczeniu z klubu siedmiu radnych” – informowały lokalne media, wskazując, iż powodem były tarcia wewnątrz struktur i spory o lojalność wobec regionalnych władz partii. Co znamienne, wydarzenie to zbiegło się z wizytą samego Kaczyńskiego we Wrocławiu w ramach cyklu spotkań „Wygrała Polska”. Symboliczne? Bardzo.

Nieprzypadkowo wykluczeni radni kojarzeni są z Mateuszem Morawieckim i Michałem Dworczykiem. To środowisko, które jeszcze niedawno miało realny wpływ na dolnośląskie struktury partii. Teraz – w świetle decyzji prezesa – zostało zepchnięte na margines. W tle widać więc coś więcej niż lokalny spór. To kolejny akt szerszej rozgrywki o władzę w PiS.

Janusz Cieszyński, były minister cyfryzacji, starał się bagatelizować sytuację: „To jest lokalny konflikt. Znam wielu z tych radnych i jestem przekonany, iż ktoś musiał pana prezesa Kaczyńskiego wprowadzić w błąd” – mówił w Radiu Zet. Ale prowadzący rozmowę Marcin Zaborski celnie zauważył, iż pojawiają się głosy, iż chodzi o walkę frakcji Morawieckiego i Elżbiety Witek. A to już brzmi poważnie.

Cieszyński próbował przekonywać, iż „Mateuszowi Morawieckiemu ostatnio bardzo dobrze idzie w polityce” i iż jego pozycja rośnie. Faktycznie, były premier stara się budować wizerunek lidera zdolnego konkurować nie tylko z Donaldem Tuskiem, ale też z innymi postaciami opozycji. Debaty, w których brał udział, pokazały, iż potrafi sprawnie punktować przeciwników. To jednak wcale nie oznacza, iż w PiS rośnie jego realna siła. Wręcz przeciwnie – każde jego wzmocnienie staje się powodem do niepokoju wśród konkurentów wewnątrz partii.

Widać to wyraźnie: im bardziej Morawiecki próbuje udowadniać, iż może być twarzą przyszłości PiS, tym mocniej Kaczyński i jego otoczenie przypominają mu, kto faktycznie rozdaje karty. To klasyczny mechanizm w partiach wodzowskich – lider pozwala rosnąć swoim ludziom tylko do momentu, w którym ich ambicje nie zaczynają zagrażać jego pozycji.

Cieszyński próbował również tonować nastroje, podkreślając, iż „cały klub stoi za liderami PiS” i iż rozłam cieszy tylko Donalda Tuska. Ale takie słowa brzmią dziś bardziej jak zaklęcia niż realny opis sytuacji. Bo prawda jest taka, iż PiS coraz wyraźniej traci to, co było jego największą przewagą – żelazną dyscyplinę.

Wewnętrzne konflikty, wojny pod dywanem i spektakularne wykluczenia pokazują, iż partia już nie działa jak dobrze naoliwiona maszyna. A bez dyscypliny, bez spójności, trudno myśleć o odzyskaniu władzy. Kaczyński prawdopodobnie to rozumie – stąd jego nerwowe decyzje kadrowe. Ale im więcej takich ruchów, tym większe poczucie chaosu i kryzysu.

PiS próbował budować narrację o „partii jedności”, w której różnorodność poglądów jest siłą. „Nie ma takich partii, które da się prowadzić tylko jedną osobą” – mówił Cieszyński, chcąc pokazać pluralizm wewnątrz ugrupowania. Problem w tym, iż w praktyce PiS od lat opiera się na jednym liderze i jego arbitralnych decyzjach. Gdy ta konstrukcja zaczyna się chwiać, całość traci stabilność.

To dlatego spór dolnośląski ma znaczenie wykraczające poza regionalne układy. To sygnał, iż w PiS zaczyna się wojna o przyszłość – wojna, w której nie chodzi o program czy idee, ale o wpływy i personalne rozgrywki.

Warto pamiętać: przez lata PiS budował wizerunek partii, która różni się od Platformy Obywatelskiej brakiem wewnętrznych kłótni. To miało być gwarancją skuteczności. Dziś ten mit się rozpada. Kaczyński wciąż ma pełną kontrolę nad strukturami, ale realnie coraz trudniej mu utrzymać posłuszeństwo wszystkich frakcji.

Morawiecki, Witek, Dworczyk, a także wielu innych polityków myślących o własnej przyszłości, nie będą wiecznie czekać na sygnały prezesa. Im dłużej PiS trwa w opozycji, tym bardziej ambicje poszczególnych graczy będą się ścierały.

A wtedy okaże się, iż największym wrogiem Prawa i Sprawiedliwości nie jest wcale Donald Tusk. Największym wrogiem jest PiS sam dla siebie.

Idź do oryginalnego materiału