Morawiecki bez pamięci. Twórca kryzysu poucza innych

3 dni temu
Zdjęcie: Morawiecki


Mateusz Morawiecki znów przemówił. Tym razem jako surowy recenzent polityki gospodarczej Donalda Tuska, a zarazem samozwańczy obrońca stabilnych finansów publicznych.

„Dziś, w czasach względnej koniunktury, mamy gwałtowny przyrost długu – do 66,8 proc. w niecałe trzy lata. To bezprecedensowe tempo zadłużania Polski” – mówi w wywiadzie dla portalu Niezależna.pl. Trudno o większy paradoks niż słuchanie tych słów z ust człowieka, którego własny rząd doprowadził finanse publiczne na skraj zapaści, a strukturę budżetu państwa zamienił w system księgowych forteli i kreatywnych funduszy.

Morawiecki – były bankowiec, a później premier – wciąż próbuje grać rolę technokraty, który wie, jak „uzdrowić gospodarkę”. Jednak jego narracja coraz bardziej przypomina próby historycznego wybielania się. Gdy mówi o „manipulowaniu danymi o inflacji”, trudno nie przypomnieć sobie własnych manipulacji, choćby tych dotyczących długu publicznego w czasach pandemii. To za jego rządów powstał równoległy świat finansów państwa – dziesiątki funduszy pozabudżetowych, zasilanych miliardami z Banku Gospodarstwa Krajowego i PFR, ukrytych przed opinią publiczną i parlamentarną kontrolą.

„Warto spytać, gdzie są te pieniądze” – mówi dziś Morawiecki. Rzeczywiście, warto. Zwłaszcza te setki miliardów złotych wyemitowanych przez fundusze covidowe, które pozwoliły ominąć ustawowe limity długu i zamazały obraz kondycji państwa. Oficjalnie dług był stabilny, w rzeczywistości rósł w tempie, które choćby unijni analitycy określali jako nieprzejrzyste. W 2023 roku Najwyższa Izba Kontroli alarmowała, iż ponad jedna trzecia wydatków państwa znajduje się poza budżetem. To właśnie spuścizna Morawieckiego.

Były premier oburza się dziś na „spowolnienie CPK” czy „zaniedbanie programu Izera”. Warto jednak pamiętać, iż to on sam przez lata używał tych projektów jako propagandowych symboli sukcesu, nie realnych inwestycji. Centralny Port Komunikacyjny w praktyce nie wyszedł poza fazę makiet i slajdów, a polski samochód elektryczny okazał się kosztowną mrzonką, pochłaniającą środki bez żadnych rynkowych rezultatów. Dziś Morawiecki ubolewa, iż te projekty „przyhamowano”. Ale to nie hamowanie – to rachunek za lata pozorowania.

„Europa cierpi na drożyznę, a wraz z Europą cierpi Polska. W Polsce ceny energii są jednymi z najwyższych w Europie – to wyzwanie dla rządu” – diagnozuje Morawiecki. Rzecz w tym, iż to jego własny gabinet przez sześć lat z rzędu odkładał realne decyzje w sprawie transformacji energetycznej. Rząd PiS zablokował rozwój wiatraków na lądzie, spóźnił się z inwestycjami w sieci przesyłowe i ignorował ostrzeżenia ekspertów o konieczności dywersyfikacji źródeł energii. To właśnie polityka jego rządu sprawiła, iż Polska wchodziła w kryzys energetyczny z jedną z najbardziej węglowych gospodarek w Europie.

Morawiecki apeluje dziś o „przyspieszenie programu atomowego”. To brzmi jak wyznanie winy, bo przez jego kadencję atom był głównie pretekstem do kolejnych konferencji prasowych. Nie powstała ani jedna łopata pod budowę elektrowni, nie podpisano wiążących kontraktów z partnerami, a spółki powołane do realizacji projektu generowały koszty, nie efekty.

Były premier ubolewa też nad „gwałtownym przyrostem długu” i „brakiem inwestycji infrastrukturalnych”. Warto więc przypomnieć, iż to jego polityka doprowadziła do rozrostu deficytu strukturalnego, finansowania transferów socjalnych kosztem inwestycji i przerzucania zobowiązań na przyszłe pokolenia. Rząd Morawieckiego wydawał rekordowe kwoty na cele bieżące, w tym kampanie propagandowe i rozdawnictwo wyborcze, jednocześnie ograniczając nakłady na rozwój transportu, kolei czy zielonej energii.

Zadziwiające jest to moralne odwrócenie: człowiek, który sam stworzył „państwo na kredyt”, dziś oskarża następców o nieodpowiedzialność fiskalną. Gdyby Morawiecki naprawdę chciał naprawy finansów publicznych, zacząłby od rachunku sumienia. Ale zamiast tego wybiera rolę moralizującego komentatora, licząc, iż wyborcy zapomną, kto zdemontował przejrzystość budżetu i ukrył dług w funduszach „poza kontrolą Sejmu”.

Morawiecki ma rację tylko w jednym: „warto spytać, gdzie są te pieniądze.” Ale najpierw niech odpowie, gdzie podziały się te, które sam pożyczył w imieniu państwa.

Idź do oryginalnego materiału