Śladem naszych publikacji
„Walenie, biznes i głupota”
Z zaskoczeniem i rozczarowaniem zapoznaliśmy się z tekstem „Walenie, biznes i głupota” pani Aleksandry Piaścik, który ukazał się w 24. numerze „Angory”. Narusza on podstawowe zasady rzetelności dziennikarskiej i wprowadza czytelników w błąd, szerząc ignorancję na temat polskiej nomenklatury ssaków. Słownik „Polskie nazewnictwo ssaków świata” (Cichocki i in., 2015) nie jest dokumentem narzuconym przez „centralę” Polskiej Akademii Nauk. To efekt pracy zespołu teriologów i systematyków – specjalistów, którzy przez lata porządkowali chaos nazewniczy obecny zarówno w nauce, jak i języku popularnym.
Praca ta powstała w oparciu o współczesne ustalenia systematyki i zgodnie z wytycznymi taksonomii, a jej celem było uporządkowanie niekonsekwentnych, często sprzecznych nazw. Jako ciekawostkę warto zaznaczyć, iż w momencie pisania słownika na 5700 współczesnych gatunków ssaków tylko 800 z nich miało polskie nazwy. Publikacja ukazała się niemal dekadę temu i proponowane w niej nazwy są w tej chwili powszechnie stosowane – w filmach przyrodniczych (emitowanych m.in. w Planete+, TVP), w ogrodach zoologicznych (np. ZOO Poznań), w publikacjach naukowych i edukacyjnych.
Zarzut dotyczący rzekomej nieścisłości w nazwie „narwal jednozębny” ujawnia niezrozumienie zarówno etymologii, jak i biologii gatunku. Łacińska nazwa Monodon monoceros pochodzi z greki: monos – jeden, odous/odontos – ząb, keras/keratos – róg. Oznacza „jednozębny jednoróg” – i odnosi się do typowej cechy większości samców tego gatunku, u których jeden kieł przebija wargę i tworzy spiralny „róg”. Sporadyczne przypadki dwóch kłów to wyjątki, nie norma. To tak, jakby negować nazwę „pięciopalczasty” dla człowieka, bo ktoś urodził się z sześcioma palcami. Zarzut związany z użyciem przymiotnika „oceaniczny” wobec waleni również jest bezzasadny. W biologii przymiotniki takie jak „oceaniczny”, „górski” czy „stepowy” odnoszą się do typowego, dominującego środowiska życia danego gatunku – nie do jego wyłączności.
Gatunki oceaniczne mogą występować również w morzach lub zatokach – podobnie jak gatunek karpacki może być spotykany poza Tatrami. To podstawy biologii, nie polemika publicystyczna. Autorka stwierdza, iż nowe nazwy „brzmią dziwacznie” lub „nie funkcjonują”. Tymczasem wiele z nich – np. mirunga, niedźwiedź czarny, jak również podawana przez autorkę białucha – pochodzi z dawniejszych źródeł, m.in. z „Małego słownika zoologicznego. Ssaki” (red. Kowalski, 1991). W wielu przypadkach nazwy ssaków to nie neologizmy, ale przywrócone, logiczne, systematyczne określenia. Nowe nazwy często nawiązują do nazwy łacińskiej np. zyfia – Ziphius, fereza – Feresa, tasmanowal – Tasmacetus lub angielskiej, np.: melonogłów – to dosłowne tłumaczenie angielskiego melon-headed. Wiele polskich nazw było niespójnych i mylących.
Jeden gatunek, szczur śniady (Rattus rattus) funkcjonował pod pięcioma różnymi nazwami: jako śniady, okrętowy, dachowy, czarny i domowy. Podobnie „mysz” odnosiła się do zupełnie różnych rodzajów (Mus i Apodemus). Nowe zasady są przejrzyste; teraz mysz to rodzaj Mus, zaś myszarka to Apodemus – to klarowne i zgodne z systematyką. W nauce funkcjonuje oddzielny sposób honorowania odkrywców gatunków – nazwisko autora oraz rok opisu są zawsze dołączane do łacińskiej nazwy naukowej [np. Plecotus austriacus (J. Fischer, 1829)]. Wyjątki czynimy wyłącznie dla nazwisk polskich uczonych, takich jak Dybowski i Taczanowski oraz dla nazw powszechnie już spolonizowanych, jak Linneusz.
Przy tworzeniu nazw gatunkowych staraliśmy się ograniczać używanie nazwisk osób (eponimów), które są przekręcane lub niedopuszczalnie spolszczane. Dla niektórych nazw, np. pochodzących z języka niemieckiego, pisownia utrudnia zarówno zapisanie, jak również poprawne jej przeczytanie. Zoologia nie jest konkursem popularności. W artykule można przeczytać, iż „nazwy są za długie” lub „trudne do wymówienia”. To miałoby być kryterium? W takim razie powinniśmy mówić „ptaszek” zamiast „krzyżodziób świerkowy” albo „kotek” zamiast „żbik europejski”. Nazwa to nie zdrobnienie z bajki.
Jak przypominają autorzy słownika: zdrobnienia nie są błędem, ale nie powinny być normą. Zwłaszcza tam, gdzie wymagamy ścisłości i jednoznaczności. W artykule pani Piaścik myli się wielokrotnie: łączy etymologię z systematyką, traktuje nazwy potoczne (wernakularne) jako naukowe, nie rozróżnia nazw rodzajowych i gatunkowych.
Warto przypomnieć, iż od czasów Karola Linneusza (czyli już od XVIII w.), twórcy systemu binominalnego, obowiązuje ścisła konwencja: nazwa rodzajowa (np. Rattus) jest pisana wielką literą i kursywą, nazwa gatunkowa (np. Rattus rattus) – dwuczłonowa, także kursywą, z drugim członem małą literą. Ich odpowiedniki w języku polskim powinny zachować ten porządek: nazwa rodzajowa (np. szczur – dla rodzaju Rattus), nazwa gatunkowa – dwuczłonowa i jednoznaczna (np. szczur śniady – dla gatunku Rattus rattus). Wszelkie odejścia od tej zasady prowadzą do chaosu i błędów – także w edukacji, przekładach i popularyzacji wiedzy. Właśnie dlatego taksonomia nie może być podporządkowana subiektywnym odczuciom ani publicystycznym uproszczeniom.
Sugestia, iż naukowcy „są przeciwko społeczeństwu” to czysta demagogia. Po pierwsze, nikt nikomu nie zabrania mówić „delfin” zamiast „tonina”. Po drugie, zmiana języka to proces, nie dekret. Po trzecie, społeczeństwo to także nauczyciele, studenci biologii, edukatorzy, tłumacze, którzy sięgają po nowe nazwy – bo są precyzyjne. Rzekomo zmiana nazw miałaby wymusić kosztowną wymianę logo, materiałów reklamowych i nazw firm. Tyle iż to całkowite nieporozumienie. Nazwa „orka” nigdzie nie została zniesiona, podobnie jak „butlonos” czy „morświn”. Wszystkie te określenia wciąż funkcjonują – zarówno w mowie potocznej, jak i w słowniku. jeżeli nie zmieniono ich w 2015 roku, nie ma żadnego powodu robić tego dziś. Autorka zdaje się oczekiwać, iż każda zmiana nazwy powinna być poprzedzona szerokimi konsultacjami społecznymi.
To niezrozumienie istoty pracy naukowej. Dla porównania: zespół ornitologów z Uniwersytetu Jagiellońskiego od lat opracowuje i aktualizuje nazewnictwo ptaków w bazie „Kompletna lista ptaków świata”. Nigdy nie organizowano w tej sprawie ogólnospołecznych konsultacji – i słusznie. Nazwy ustalane są na podstawie wiedzy systematycznej, etymologicznej, historycznej – nie medialnego głosowania. Z wyrazami szacunku, Prof. dr hab. WIESŁAW BOGDANOWICZ
Dr JAN CICHOCKI ([email protected])
Autorów publikacji „Polskie nazewnictwo ssaków świata” przepraszamy za nierzetelność tekstu „Walenie, biznes i głupota” autorstwa Aleksandry Piaścik.
Redakcja
„Architekt cieni”
Czy można już się lękać?
Całe szczęście, iż liczące się media w Polsce (w tym i „mój” tygodnik) przed wyborami nie publikowały instrukcji Joachima Brudzińskiego, jak i co zrobić na karcie do głosowania, aby głos był nieważny – w domyśle w tych obwodowych komisjach wyborczych, gdzie pisowiec nie miałby szans wygrać z kimkolwiek. Nie będę tego opisywał, bo a nuż Redakcja wydrukuje, ktoś wytnie z gazety i zachowa do kolejnych wyborów?
Inspiracją do napisania listu stał się dla mnie przedruk artykułu z „Nie” (ANGORA nr 25) pt. „Architekt cieni”. To świetna analiza o „Maluchu z Żoliborza”, co to nie rządzi, ale podrzucił nam „Sutenera” w wersji Prezydenta 3.0 tylko po to, aby nie tylko dalej dzielić, ale przede wszystkim wybić z głowy Morawieckiemu, Błaszczakowi i Czarnkowi nie tylko prezydenturę, ale i przejęcie schedy po nim. „Divide et impera – dziel i rządź. Rzymska zasada podboju i podporządkowania sobie ludów poprzez ciągłe wzniecanie wewnętrznych konfliktów na podbitych terenach” – jako definicja.
W przypadku naszego małego człowieczka sprowadza się u nas głównie w stosunku do przeciwników politycznych, zwłaszcza jednego. Ma przecież za sobą ponad 10-milionową rzeszę oddanych i przygotowanych przez siebie zwolenników. Prościej – skłóca wszędzie na maksa, ile się da, aby dalej jeszcze łatwiej i skuteczniej rządzić. I robi to choćby w swoich szeregach. Nasz rodzimy „kieszonkowy dyktatorek” dlatego jest kieszonkowy, iż nie można go porównać do Hitlera, Stalina czy Mao. To według mnie rozszerzony i rozbudowany populista, niepozwalający zająć się prawdziwymi wyzwaniami cywilizacyjnymi stojącymi przed Polską – bo sam ich nie rozumie.
Już na przełomie XIX i XX w. francuski pisarz Charles Péguy napisał: „Sukcesy populistów są przejściowe, ale ruiny, jakie pozostawiają po sobie, są wieczne”. U nas być może wieczne nie będą, ale wzorem Sejmu Czteroletniego z końca XVIII w. PiS ma do „obróbki” Konfederację, która jeszcze nie rządziła, ale na nich żeruje, i… lewicę, która „wyrównuje szanse”.
Tak zawzięcie wespół w zespół z PSL i po części z PO (JOW-y i referenda jako panaceum) „wyrównywali”, iż teraz dziwią się, jak to się stało, iż pisiory podkradły nam tematy? Tak się już porobiło, iż mamy dwie duże stojące naprzeciw siebie kupy, każda licząca ponad 10 milionów dorosłych ludzi, i nie ma dzisiaj mocnego, aby je pogodzić, bo Nec Hercules, contra plures – I Herkules dupa, kiedy ludzi kupa, w wolnym tłumaczeniu z łaciny. Roztropni (w tym ja) mówią: tylko głupi się nie lęka. No to pora nam się lękać, a spokojny sen już nie wróci. M.Z.
„Dzieciaki nie dowiozły mapy drogowej”
O języku… ekskluzywnie
Z dużą euforią i zainteresowaniem przeczytałem list Pana Mariana Waszkiewicza „Dzieciaki nie dowiozły mapy drogowej” (ANGORA nr 24). Dlaczego z radością? Bo temat jest według mnie bardzo istotny, wręcz palący, a tak mało się o tym mówi. Dlaczego z zainteresowaniem? Pierwszy powód jw., a drugi – list jest bardzo ciekawy, z dobrymi przykładami. Zgadzam się z Panem Marianem niemalże w 100 proc. Niemalże, bo jedyne miejsce, gdzie zgłosiłbym votum separatum, to „dzieciaki”.
Nie odbieram tego słowa jako „braku szacunku i nietraktowania dzieci na serio”. Dla mnie ma ono wydźwięk ciepły i sympatyczny. Na anglicyzmy w naszym codziennym języku trafiamy niemalże na każdym kroku. Czy to źle, iż ich używamy? Niekoniecznie. Czasami te słowa świetnie się przyjmują i znajdują w naszym języku dobre miejsce. Nie widzę niczego złego w słowie komputer. Chyba tylko Francuzi stosują w oficjalnym języku swoje własne, inne określenie. Dbają o czystość swojego języka może aż trochę przesadnie.
Tak samo konia z rzędem temu, kto sensownie i krótko (!) przetłumaczy słowo „overlock”. Obrzucarka? Raczej nie… Kupujemy w sklepie owerlok, używamy w domu owerloka i jest dobrze. Podobnie słowo „mail”. Można używać określenia „list elektroniczny”, ale to już robi się przydługie. Natomiast jest gorzej, kiedy mamy jasne i proste odpowiedniki w naszym języku, a jednak na siłę wciskamy słowa żywcem przetłumaczone (choćby tytułowa mapa drogowa) np. z angielskiego.
Dreszczy dostawałem, słysząc w pracy o targetach, produktach stokowalnych i podobnych potworkach. Złoty medal zdobył kolega, który w swojej prezentacji powiedział, iż „operator musi predykować” (predict – przewidywać). W obszarze korporacyjnej nowomowy takie kwiatki można kosą kosić. Jest ich na pęczki. pozostało trzecia grupa anglicyzmów. Chyba najgłupsza. Są to wyrazy, które przypłynęły do języka polskiego z zewnątrz, nabrały pewnego znaczenia, a dzisiaj ktoś je żywcem wkłada z angielskiego, nie zważając, iż w tym języku mają inne znaczenie. Na przykład „ekskluzywny wywiad”. Jaki tam on jest ekskluzywny? Ekskluzywny może być klub, restauracja sklep…
Wywiad jest NA WYŁĄCZNOŚĆ! I co gorsza te „ekskluzywne wywiady” wymyślili dziennikarze. Ludzie, którym dobro i czystość języka najbardziej powinny leżeć na sercu. Które powinni propagować. O tempora, o mores… I na koniec: skąd to parcie na zangielszczanie języka się bierze? Według mnie chyba po prostu z kompleksów. Bo co tam polski! Ja jestem trendy, bold and beautiful i należę do lepszej kasty. Oj, chyba nie… Nieraz w pracy miałem do czynienia z ludźmi, szczególnie młodymi, którzy znali dobrze (jak twierdzili!) kilka języków. Niestety, polskiego na tej liście nie było. Napisanie poprawnie sensownego pisma przerastało ich możliwości. Ale w CV były wymienione: angielski, francuski, niemiecki, a nieraz i włoski czy hiszpański. No i co z tego, skoro adresat był kulturalnym, dobrze wykształconym polskim klientem? MAREK PIEŃKOWSKI
Mój apel
Z pewnym rozczarowaniem przeczytałam niektóre teksty w ANGORZE nr 24. Znam, czytam i cenię Tygodnik za bezkompromisową postawę wobec partyjniactwa, kłamstw i zwykłego złodziejstwa w wykonaniu władzy PiS oraz głupoty ich człowieka stojącego na straży żyrandola w Pałacu. Teraz zanosi się na to, iż – jak słyszy się w wielu internetowych komentarzach – nieuka zastąpić ma… alfons. A tymczasem w ANGORZE widzę teksty niemal nawołujące: Polacy, nic się nie stało.
Rozpoczyna mój ulubiony felietonista Henryk Martenka („Albośmy to jacy tacy…”). Doceniając przywołaną na wstępie opowiastkę o Polsce podzielonej na pół, stwierdzam jednak, iż bliżej jest mi do reakcji „nieco neurotycznej polskiej inteligencji” niż do próby stworzenia narracji, iż musimy z tym żyć. Nie, nie możemy przejść do porządku dziennego nad tym, iż ktoś z taką reputacją będzie sprawował najwyższy urząd w Polsce. To nie chodzi, Panie Redaktorze, o wyborców Nawrockiego, do których mogę mieć pretensję, tylko o to, iż dali się oszukać. W końcu kto z nas chociaż raz w życiu nie był oszukany. Zwłaszcza przez polityków.
Jak tym ludziom udowodnić, iż jednak w sprawie Nawrockiego zostali oszukani perfidnie? Doprowadzić do końca sprawy związane z zarzutami o wykorzystywanie stanowisk do osiągnięcia korzyści osobistych, obydwoje małżonków osądzić za wyłudzenie mieszkania – najpierw od miasta, potem od samotnego mężczyzny, powrócić do spraw sądowych przeciw kibolskim ustawkom. To byłby moim zdaniem program do pogodzenia pękniętej Polski. Niech oszukani dowiedzą się, jaka jest prawda, a druga strona sporu niech ma satysfakcję, iż tej prawdy dowiodła. To jednak nie był koniec moich rozczarowań wspomnianym numerem ANGORY. Zaraz na następnej stronie Michał Ogórek znów „czepia się” tak cenionego przeze mnie profesora.
Panie Redaktorze, sprawa nie w tym, czyich wyborców było więcej. Gdyby w szranki stanęło dwóch w miarę porównywalnych kandydatów, moglibyśmy mówić o zbiorowej mądrości wyborców jednego lub drugiego z nich. I o demokratycznych regułach. Tymczasem kwalifikacjom i uczciwości jednego przeciwstawiono niekompetencję, krętactwa, oszustwa i chuligańskie metody drugiego. Ktoś taki nie powinien być kandydatem. Czy naprawdę wiek jest wystarczającym kryterium, by zostać prezydentem?! To hańba dla nas wyborców (dla wszystkich, żeby była jasność), iż na karcie do głosowania było takie nazwisko.
Co mają do tego większe czy mniejsze dokonania rządu? Rząd, jak każdy w przeszłości, nie dotrzymał obietnic, więc wybierzemy sobie (podkreślam: sobie) łobuza na prezydenta? Im więcej niespełnionych obietnic, tym gorszy hochsztapler może być prezydentem? Naprawdę? Pewnie pojawią się zaraz w ANGORZE także listy Czytelników w obronie Nawrockiego, piętnujące tych, którzy na niego psioczą. Znając trochę piszących, mogłabym bez trudu wytypować, od kogo będą pochodziły.
Apeluję do ANGORY i innych mediów, aby nie dały się zwieść i nie zaczęły „ocieplać” wizerunku prezydenta elekta. Po pierwsze, wiemy, iż wybory były dalekie od uczciwych, a jemu choćby powieka nie drgnie w tej sprawie. Skręcili wybory, jak wszystko, do czego weźmie się PiS. Po drugie, kto draniem był, draniem pozostanie. Po trzecie, to ocieplanie nic nie da takim jak ja, dla których nigdy prezydentem nie będzie. ELA
Wyspowiadał się – i jest jak nowy!
Po kiepsko przesypianych nocach od ostatnich wyborów mam pewne przemyślenia, które postanowiłam przelać na papier i wysłać, zanim zniknie niezależna prasa. Zastanawiam się, skąd w wyborczy wieczór PiS wiedział, iż rano wybory wygra, a dlaczego nie wiedziała o tym strona przeciwna. Dawno temu, gdy ja byłam członkiem komisji wyborczej, pracowaliśmy za darmo, jak długo było trzeba. Po zamknięciu lokalu wyjmowało się karty wyborcze z urny, rozdzielało w zależności od skreślań i liczyło w obecności wszystkich zainteresowanych stron. Po zliczeniu głosów robiony był protokół, karty były zabezpieczane, a wyniki przekazywane telefonicznie i te same umieszczane w gablocie do wglądu mieszkańców.
Gdzieś w tyle głowy mieliśmy znane powiedzenie, iż „zwycięża nie ten, kto głosuje, ale ten, kto liczy głosy”. Cała ta operacja trwała kilka godzin, a ostateczne wyniki w kraju ogłaszano przeważnie w połowie następnego dnia. Co się teraz dzieje, iż w dwie godziny już wszystko wiadomo? Czy są jakieś nowoczesne metody liczenia, czy może panuje zwykła bylejakość, tumiwisizm czy coś znacznie gorszego? W sześciu województwach zdecydowanie wygrał PiS.
I tak już musi pozostać, bo choćby te nieliczne przeciwne głosy można unieważnić. Skoro takich podwójnie skreślonych kart było ponad sto tysięcy, to ktoś to zrobił. Wydaje mi się, iż znam odpowiedź na pytanie, dlaczego mieszkańcy południowej i wschodniej Polski głosują na partie prawicowe. Urodziłam się i wychowałam w pobożnej rodzinie chłopskiej na Podkarpaciu, niedługo po wojnie.
Choć socjalistyczna partia promowała ateizm, to nauka religii była w szkole, a Kościół potrzebny do skłócenia narodu miał się dobrze. Wolno też było mówić, iż „bez Boga ani do proga” oraz to, iż ludzie niewierzący, niemający Boga w sercu i nieczujący przed Nim lęku mogą innych okraść, oszukać i w ogóle zniszczyć. Ja w te słowa nie wierzę, ale je pamiętam. Natomiast moi rodacy pewnie wierzą, skoro na najwyższy urząd w państwie wybrali osobę deklarującą wiarę i pobożność, nie dając żadnych szans niewierzącemu Trzaskowskiemu tylko dlatego, iż zdejmował krzyże, a tym samym był dla nich niewiarygodny.
Nawrocki, choćby gdy zgrzeszył, to przecież się wyspowiadał i jest czysty – jak nowy. Tak myślący ludzie czują się i lepsi, i mądrzejsi od innych, bo tylko głupi odrzuca Bożą opiekę, możliwość rozgrzeszenia i życie wieczne po śmierci. Myślę, iż tak myślących ludzi nie ma jednak aż tak wielu, by wygrać wybory. Mogli dołączyć do nich ci, którzy kombinują: jeżeli za zgodą Ameryki wojska rosyjskie staną na polskiej granicy, to bardziej opłaci się stać u boku stronnika Rosji. Kaczyński wejdzie w rolę Bieruta – zbawcy narodu, a jego partia z przystawkami będzie rządzić na wieki. Chyba te moje czarne myśli są skutkiem braku snu, a przyszłość okaże się znacznie lepsza. Ukraina, wspierana, się obroni, a my będziemy w Unii Europejskiej, nie oddawszy władzy PiS. Polsce i Polakom życzę dobrej przyszłości! STAŁA CZYTELNICZKA