Demokraci czy kolesie? Kogo zatrudniają w krakowskich spółkach? (Nie) Polityczny Kraków

2 godzin temu

Nadszedł ostateczny kres sezonu ogórkowego. Poza nową ramówką w telewizji i nowościami na platformach streamingowych, a także nowymi rozkładami jazdy MPK, zwiastuje go również kolejna odsłona konfliktu Aleksandra Miszalskiego z Łukaszem Gibałą. Tym razem poszło o zatrudnianie kolegów.

Tradycyjnie na początek krótkie przypomnienie. Radni klubu Łukasza Gibały w Radzie Miasta- Kraków dla Mieszkańców- dokonali kontroli w miejskiej spółce, a konkretnie w Krakowskim Holdingu Komunalnym (KHK). Wyszło im z niej, iż spółka zatrudnia w charakterze doradcy Szczęsnego Filipiaka. Tym, którzy politykę lokalną i jej tuzy mają w poważaniu umiejscowionym w okolicach dolnych partii kręgosłupa (czyli większości), spieszy się donieść, iż jest to radny województwa małopolskiego oraz przewodniczący Platformy Obywatelskiej w Krakowie i jedna z osób odpowiedzialnych za zwycięską kampanię Aleksandra Miszalskiego w ubiegłorocznych wyborach samorządowych.

Radni klubu Łukasza Gibały mówią więc tak: kolesiostwo, nepotyzm, tworzenie etatów bez potrzeby i w ogóle skandal. Filipiak i środowisko Platformy mówią natomiast tak: Miszalski szedł do wyborów z pewnym programem, który realizuje się z ludźmi sprawdzonymi, a nie przypadkowymi, stąd w instytucjach miejskich pojawiają się osoby politycznie związane z prezydentem. Paradoksalnie, rację mają i jedni i drudzy. No bo jak tu nie denerwować się na nowe, dobrze płatne etaty, bez których świat wcześniej funkcjonował całkiem dobrze. Czy zarząd wielkiej spółki naprawdę przestał sobie radzić w biznesowo-samorządowych meandrach do tego stopnia, iż trzeba mu zacząć doradzać? Dziwne to i trochę budzące skojarzenia, iż po prostu pracę dostał człowiek z odpowiedniego środowiska. Z drugiej strony, czyż środowisko to nie ma racji? Czy, jeżeli chce się mieć pewność, iż dane zadania zostaną zrealizowane tak jak chcemy, to najlepiej wykonać je samemu, albo przez dobrze sobie znanych ludzi? To pierwsze w przypadku tak wielkiego samorządu jak krakowski nie jest możliwe, zostaje więc to drugie.

I tu trzeba podkreślić z całą mocą, iż zasada „zwycięzca bierze wszystko”, bo to co się stało w KHK jest poniekąd przejawem tej zasady, nie jest domeną dyktatur, czy jakichś wspólnot plemiennych. To jest wytwór demokracji liberalnych, gdzie pojawił się po raz pierwszy za sprawą siódmego prezydenta Stanów Zjednoczonych Andrew Jacksona (czyli tego faceta z banknotów dwudziestodolarowych). To właśnie Jackson, dochodząc do władzy w 1829 r., dokumentnie wyczyścił amerykańską administrację z ludzi swojego poprzednika, zatrudniając jednocześnie swoich. I taki zwyczaj utrzymuje się za oceanem do dziś, a nie dziwią mu się ani demokraci, ani republikanie. U nas jest trochę inaczej, myślenie rodzimego elektoratu jest bowiem osobliwą mieszanką. Z jednej strony myślimy o politykach jak najgorzej, mając ich za warstwę społeczną o niskich walorach moralnych. Jednak z drugiej strony, po ludziach, których klasyfikujemy właśnie w ten sposób, spodziewamy się szlachetności i wielkich pokładów przyzwoitości. Innymi słowy, chcemy zjeść ciastko i mieć ciastko.

Dlatego w ostatnim sporze pod Wawelem najwięcej racjonalności zachowują przedstawiciele Prawa i Sprawiedliwości, którzy relatywnie cicho krytykują postępowanie polityków Platformy. Być może, będąc przedstawicielami nurtu odwołującego się do tradycji chrześcijańskiej, pamiętają co dzieje się gdy zbyt intensywnie szuka się źdźbła w oku bliźniego. A być może dobrze znają z historii przypadki, w których proces przejmowania przez zwycięzców posad w aparacie władzy przebiegał znacznie szybciej niż to się dzieje w tej chwili w Krakowie. A być może na jedno wychodzi. Mają zresztą ten komfort, iż elektorat PiS przebacza swoim wybrańcom chętniej i bardziej niż elektorat PO.

Dla krakowskiej Platformy to może być trudny paradoks. Czy więcej wyborców Aleksandra Miszalskiego doceni zmianę warty w Magistracie i jego przyległościach, co ma służyć realizacji programu wyborczego? Czy może więcej odwróci się od niego zniesmaczonych zatrudnianiem partyjnych kolegów? To wszystko zależy od intencji autorów całego zamieszania. o ile członkowie Platformy zatrudnieni w jednostkach samorządowych w pierwszej kolejności mają realizować pewną agendę, wówczas adekwatna jest alternatywa pierwsza. A jeżeli zatrudnienie dla samego tylko zatrudnienia, to adekwatnsza będzie ta druga. Każdy z nas ma chyba w tej sprawie swoje intuicje. Czas pokaże kto miał rację.

Jakub Olech, politolog, wykładowca akademicki, krakowianin z importu, obserwator (bliższy) i uczestnik (dalszy) życia miasta i regionu.

Idź do oryginalnego materiału