Z przymrużeniem oka i nutą ironii Roman Giertych kieruje list do Karola Nawrockiego, oferując „życzliwą” pomoc w wyjaśnieniu kontrowersji wokół kampanijnej wpadki z mieszkaniem. W charakterystycznym, satyrycznym stylu Giertych proponuje absurdalną wersję wydarzeń, w której Nawrocki jawi się jako dobroczyńca tajemniczego Jerzego, a cała afera mieszkaniowa to efekt nieporozumień i knowań służb. List pełen jest kąśliwych uwag i politycznych aluzji, a całość wieńczy troska „wuja Romka” o losy kampanii i… humor prezesa.

Fot. screen shot, youtube
List do Karola Nawrockiego
Szanowny Panie Karolu!
Z wielką troską spoglądam na Pana kampanię, bom życzliwy od dawna dla mego pogubionego powinowatego Jarka. Wiele już widziałem wpadek i klęsk kampanijnych, ale takiej historii jak z tym mieszkaniem to jeszcze nie słyszałem. Dlatego, wiedziony tą życzliwością, postanowiłem przygotować dla Pana spójną wersję wyjaśnień, które powinien Pan dzisiaj przedstawić opinii publicznej.
Powie Pan tak.
Pan Jerzy, spacerując sobie po plaży, wejrzał kiedyś na Pana, gdy Pan się przechadzał w towarzystwie Wielkiego BU. Spojrzał Jerzy na Pana i rzekł: „Karolu, pójdź, uczynię cię mym opiekunem, stróżem majątku mego i dziedzicem.” Pan, wzruszony prośbą staruszka, przystał na jego szczere łzy i postanowił zająć się biedakiem, który — nie dość iż samotny — to jeszcze ciągle na swej drodze spotykał nieżyczliwego prokuratora i sędziego i cierpiał od nich okrutnie, nim jeszcze czasy męczeństwa Darkowo-Marcinowego nadeszły. Przez wiele lat trwał między wami stan idylli. Pan słał biedakowi lekarstwa i jedzenie, a on Panu obiecał oddać mieszkanie, jak tylko wykupi je od miasta. Aby jednak wykupić, potrzebował pieniędzy, więc je mu Pan dał, ale ponieważ Pan nie miał, to podarował mu Pan pieniądze z tego, co był on Panu winien za opiekę. Tak wynika z oświadczenia Pani Magister Dziennikarstwa, której musimy przecież wierzyć. Czyli jego pieniądze pochodziły z tego, co zaoszczędził z emerytury na tym, co Pan mu kupował, aby Panu zapłacić za te usługi, ale Pan mu te zaoszczędzone na Pana kwoty podarował — i tak miał na mieszkanie. Zaraz też pobiegł do notariusza i mieszkanie na Pana zapisał. Tak sobie w Panu bowiem upodobał. Pan zaś stale się nim zajmował, aż któregoś pięknego dnia zniknął pan Jerzy i odnalazł się po pół roku — dopiero dziś. Pan przez cały ten czas poszukiwał swego dobroczyńcy, ale brak czasu, wywołany kandydowaniem, uniemożliwił Panu kontakt z policją albo z opieką społeczną. I nieszczęśliwym trafem pominął Pan w swoim oświadczeniu podczas debaty posiadanie tego mieszkania, co całą aferę wywołało. Nadto ta zaciekła dociekliwość dziennikarska wydaje się inspirowana przez służby i stanowi zamach stanu, za który Tusk i Bodnar pójdą na dożywocie, a Giertych jeszcze gorzej — bo zdenerwował prezesa.
Życzliwy i martwiący się
– wuj Romek.