Zapory wodne w Sudetach do 1945 roku – historia, która przez cały czas nas chroni

2 tygodni temu
Zdjęcie: Zapory wodne w Sudetach


O tym, jak Prusy po powodzi z 1897 r. zbudowały najnowocześniejszy w Europie system ochrony przeciwpowodziowej – z politycznym wsparciem cesarza, kompromisami personalnymi i nowatorskim programem wyprzedzającym epokę – opowiada dr hab. Przemysław Dominas, historyk i badacz, który jako pierwszy dotarł do niepublikowanych wcześniej dokumentów archiwalnych. Co odkrył w tajnych aktach? Kto naprawdę zdecydował o budowie największej zapory w ówczesnej Europie? I dlaczego ta historia okazuje się dziś zaskakująco aktualna?

Agnieszka Hobot: W swojej książce Zapory wodne w Sudetach do 1945 roku opisuje Pan jeden z najbardziej ambitnych projektów hydrotechnicznych przełomu wieków. Co, Pana zdaniem, było w nim naprawdę przełomowe po katastrofalnej powodzi z 1897 r.?

Przemysław Dominas: Przede wszystkim trzeba podkreślić, iż do początku XX w. w Europie nigdzie nie zrealizowano programu przeciwpowodziowego na taką skalę. Owszem, zapory budowano od wieków, już w starożytności, a w nowożytnej Europie od XVI w. m.in. w Hiszpanii czy od końca XIX w. w Skandynawii, gdzie ukształtowanie terenu sprzyjało inwestycjom hydroenergetycznym. Jednak nigdy wcześniej nie powstał kompleksowy, systemowy program ochrony przeciwpowodziowej, który byłby realizowany jednocześnie w wielu miejscach, z konkretnym finansowaniem i zapleczem instytucjonalnym.

To właśnie wydarzyło się po katastrofalnej powodzi w 1897 r. na Śląsku. Prusy – jako pierwszy kraj w Europie – uchwaliły specjalną ustawę i przeznaczyły na realizację programu niemal 40 mln marek, choć ostatecznie koszt sięgnął ok. 70 mln. To był absolutny precedens na skalę europejską.

Warto dodać, iż wcześniej podobne plany istniały – na przykład w dolinie Loary we Francji za czasów Napoleona III w II połowie XIX w. Mimo przygotowanych projektów, ostatecznie z nich zrezygnowano. W Prusach natomiast doszło do pełnej realizacji. Co ciekawe, najważniejszy impuls do działania miał charakter… emocjonalny.

W momencie, gdy fala powodziowa przetoczyła się przez Śląsk, cesarz Wilhelm II odwiedził region i spotkał się z nadprezydentem prowincji, Księciem Hermannem Hatzfeldem. Cesarz zapytał go wprost: Co zamierza pan teraz zrobić? Hatzfeld odpowiedział: Gdybym miał środki, mógłbym zacząć działać. Na co Wilhelm II: To budujcie zapory. I tak zapadła decyzja o realizacji wielkiego programu. Polityczna, emocjonalna – ale bardzo skuteczna.

Do prac przystąpił znany hydrotechnik i hydrolog prof. Otto Intze – uznawany wówczas za autorytet w Europie, a choćby na świecie. To on opracował koncepcję budowy systemu zapór, wyznaczył lokalizacje i określił zasady funkcjonowania całego systemu przeciwpowodziowego na Śląsku. Natomiast wykonawcami poszczególnych budowli byli już inni inżynierowie.

Czy technologie zastosowane w Prusach były innowacyjne? Pod względem inżynieryjnym – niekoniecznie. Niemcy zaczęli budować zapory na szeroką skalę dopiero w latach 90. XIX w. W innych krajach budowano już wcześniej większe i bardziej znaczące i imponujące zapory. Na przykład zapora Asuańska na Nilu miała na początku XX w. objętość przekraczającą mld m3. Dla porównania – zbiornik największej z zapór pruskich w Pilchowicach mieścił 50 mln mł. W USA zapora New-Croton Dam zaopatrująca Nowy Jork w wodę pitną osiągała 90 m wysokości od podstawy fundamentu – czyli dużo więcej od zapory w Pilchowicach (ok. 62 m). Niemcy, budując zaporę pilchowicką, w niektórych aspektach wzorowali się na wymienionych rozwiązaniach z Egiptu i USA.

Nowatorstwo programu pruskiego nie tkwiło więc w samej technologii, ale w kompleksowości podejścia, skali działań i konsekwencji wdrożenia. To był pierwszy w Europie w pełni zrealizowany systemowy program ochrony przeciwpowodziowej.

Na uwagę zasługuje też jakość wykonania. Choć zapory wznoszono zgodnie z obowiązującą wówczas technologią – głównie z kamienia łamanego, z użyciem ciosów i półciosów, na zaprawie cementowej z dodatkiem trasu – to wykonano je z niezwykłą solidnością. I właśnie ta trwałość stanowi dziś ich największy atut.

A.H.: Rozumiem więc, iż wyjątkowość tego programu polegała przede wszystkim na jego skali?

P.D.: Dokładnie tak. Kluczowym elementem była skala przedsięwzięcia i to, iż całość została ujęta w ramy ustawy przeciwpowodziowej z 1900 r., dedykowanej wyłącznie dla Śląska. To był ewenement – w całym Cesarstwie Niemieckim żadna inna prowincja nie otrzymała tak kompleksowego, ustawowo uregulowanego programu ochrony przeciwpowodziowej. Śląsk był w tym względzie absolutnym wyjątkiem.

Dlaczego właśnie Śląsk? Powód był bardzo konkretny: ukształtowanie terenu. Układ pasm górskich – Sudetów i Przedgórza – tworzył naturalną barierę dla mas powietrza, co sprzyjało występowaniu wyjątkowo intensywnych opadów. Efekt? gwałtownie narastające fale wezbraniowe, które regularnie powodowały katastrofalne powodzie na stosunkowo niewielkim obszarze ówczesnej prowincji Śląskiej (ok. 40 tys. m²). Mimo to w regionie sudeckim w latach 1903–1933 wybudowano ponad 20 dużych budowli piętrzących – suchych zbiorników przeciwpowodziowych i retencyjnych. To robi ogromne wrażenie, szczególnie na tle innych regionów.

Proszę sobie wyobrazić – na obszarze Galicji, w granicach obecnej Polski, w ówczesnej monarchii austro-węgierskiej, przed I wojną światową nie zbudowano ani jednej zapory, choć podjęto problem regulacji rzek.

Dopiero w latach 30. XX wieku, już w II Rzeczypospolitej, ukończono tam budowę pierwszych dużych budowli hydrotechnicznych (np. Wapienica, Porąbka).

To pokazuje, jak ogromna różnica dzieliła oba regiony pod względem podejścia do zarządzania wodą. Oczywiście, trzeba też przyznać, iż Prusy w tym czasie były już państwem zamożnym. W połowie XIX w., kiedy występowały wezbrania katastrofalne, jeszcze nie było ich stać na tak wielkie inwestycje – zresztą sami to przyznawali. Ale pod koniec XIX w. sytuacja się zmieniła. Dysponowali środkami i potrafili je wykorzystać – z wielką determinacją i konsekwencją.

Przytoczę przykład z ówczesnej prasy śląskiej, który dobrze ilustruje efekt programu. W czasie jednej z wielkich powodzi, tej z 1888 r., woda pod mostem kolejowym w Jeleniej Górze – niedaleko dzisiejszego Wzgórza Krzywoustego – osiągnęła ponad 5 m. Podczas kataklizmu z 1897 r. fala była jeszcze wyższa – aż 7,2 m na wodowskazach.

Po realizacji programu przeciwpowodziowego przy zbliżonych opadach fala wezbraniowa na tym samym odcinku została obniżona aż o około 4 m choć przyznać trzeba, iż wszystkie wymienione wezbrania miały różną skalę i dynamikę przepływu. To ogromna różnica i dowód na to, iż zaplanowane działania przyniosły realny, mierzalny efekt. Oczywiście, nie udało się ochronić całego regionu w stu procentach – to wymagałoby inwestycji na jeszcze większą skalę. Ale nie taki był cel programu. Celem było znaczące ograniczenie skutków powodzi – i to się udało.

A.H.: Które z budowli uznałby Pan za najważniejsze z punktu widzenia ochrony przeciwpowodziowej? I które z nich przetrwały do dziś?

P.D.: Przetrwały wszystkie – i to we względnie dobrym stanie technicznym. Co więcej, wciąż skutecznie pełnią swoją funkcję ochrony przed powodzią, co samo w sobie świadczy o ich jakości. Ale jeżeli miałbym wskazać jedną budowlę symboliczną, najważniejszą przed I wojną światową, to bez wątpienia byłaby to zapora w Pilchowicach na Bobrze, w pobliżu Jeleniej Góry.

To była największa zapora tego typu w Europie w chwili budowy. Pod względem objętości zbiornika – 50 mln m3 – była liderem. Jej korpus mierzy 62 m wysokości od podstawy fundamentu, a według danych źródłowych – choćby 69 m od najniższego punktu posadowienia w gruncie. To są konkretne, imponujące liczby.

Znaczenie tej zapory było szczególne, ponieważ właśnie w Jeleniej Górze koncentrowały się wody z kilku górskich rzek: przede wszystkim Bobru, ale także bardzo niebezpiecznej Łomnicy o dużym spadku na źródłowym odcinku, wypływającej bezpośrednio z Karkonoszy, rzeki Kamiennej oraz szeregu mniejszych strumieni. Choć Pilchowice podczas wezbrań były wspierane przez zapory w Mysłakowicach, Sobieszowie i Cieplicach Śląskich Zdroju zapora w Pilchowicach miała najważniejsze znaczenie dla ochrony w dalszym biegu Bobru. Skumulowany przepływ powodował zagrożenie powodziowe, którego bez dużej retencji nie dało się skutecznie opanować.

Otwarcie zapory w Pilchowicach było wielkim wydarzeniem – przyjechał sam cesarz Wilhelm II. Zresztą od początku bardzo interesował się całym programem przeciwpowodziowym, a Pilchowice były jego ukoronowaniem.

Budowę prowadził Curt Bachmann – inżynier, który dzięki tej inwestycji zdobył ogromne uznanie w środowisku hydrotechników. Zapora w Pilchowicach, obok zapory w Leśnej na rzece Kwisie, tworzyła podstawowy szkielet systemu przeciwpowodziowego w tej części Sudetów. Leśna miała mniejszą pojemność – około 15 mln mł – ale również była zaporą ciężką i strategicznie ważną. W dodatku dysponowała nietypowymi rozwiązaniami technicznymi, za które budowniczowie otrzymali srebrny medal na światowej wystawie w Saint Louis w 1904 r.

Warto też wspomnieć o skali przedsięwzięcia w Pilchowicach. Pracowało tam jednocześnie do 1400 osób. Stosowano nowoczesne technologie – m.in. większość maszyn miała napęd elektryczny, co w tamtych czasach (1902–1912) nie było jeszcze powszechne. Cały proces budowy jest dziś doskonale udokumentowany: wiemy, ilu pracowników zatrudniono, skąd pochodzili, ile im płacono.

Na przykład przy budowie sztolni obiegowej pracowali górnicy specjalizujący się w tunelowaniu, sprowadzeni z rejonów Tyrolu o tradycjach górniczych. To nie była improwizacja – to była operacja inżynieryjna na najwyższym ówczesnym poziomie.

A.H.: Korzystał Pan z materiałów zarówno polskich, jak i niemieckich. Czy podczas poszukiwań trafił Pan na jakieś nieznane wcześniej źródła, które rzucają nowe światło na te inwestycje? Na budowle, które przecież wciąż istnieją i przez cały czas spełniają swoje funkcje.

P.D.: Tak, rzeczywiście. W ramach kwerendy przejrzałem około 80 tomów akt w Archiwum Państwowym we Wrocławiu oraz kolejne 20 tomów akt w archiwach berlińskich. Pracowałem również z prasą fachową i regionalną z przełomu XIX i XX w. Jako historyk staram się opierać wyłącznie na badaniach źródłowych. Zresztą w tym wymiarze istniała znacząca nisza badawcza, ponieważ do tej pory nie powstała żadna poważna, naukowa monografia o zaporach wodnych na Śląsku. I rzeczywiście niszę tę w pewnym stopniu starałem się wypełnić.

A jeżeli chodzi o ciekawostki, natrafiłem na szereg bardzo interesujących dokumentów, które wcześniej nie były publikowane. Na przykład – odnalezione przeze mnie pismo wspomnianego już księcia von Hatzfelda, ówczesnego nadprezydenta prowincji śląskiej. Pisze on tam, jak doszło do zatrudnienia Curta Bachmanna, głównego budowniczego zapory w Pilchowicach.

Formalnie projekt miał być podległy Urzędowi Regulacji Odry we Wrocławiu, jednak Otto Intze odmówił podległości temu urzędowi, ponieważ – jak wynika z dokumentów – wcześniej jej dyrektor wskazał błąd w jednym z jego projektów, co opóźniło jego realizację o blisko trzy kwartały. Intze stanowczo dystansował się od podległości jego osoby pod Urząd Regulacji Odry we Wrocławiu, więc w Ministerstwie wymyślono, iż techniczny nadzór obejmie inżynier niezależny – właśnie Bachmann – który podlegać będzie bezpośrednio nie Urzędowi Regulacji Odry, ale staroście krajowemu Śląska. I tak go zatrudniono, niejako poza oficjalną strukturą. To pokazuje, iż choćby w tak uporządkowanym systemie jak pruski, kompromisy personalne odgrywały dużą rolę.

Inny przykład – akt otwarcia zapory w Pilchowicach. To największa zapora w Europie w tamtym czasie, a decyzję o tym, iż uroczystość ma odbyć się z udziałem cesarza Wilhelma II, podjął… Gabinet Cesarski (Das Geheime Zivilkabinett). Istnieje cały tom akt, które były wówczas utajnione – dziś są już naturalnie udostępniane. Z dokumentów wynika, iż udział cesarza uzależniono od jego kalendarza – wyjazdu na polowanie do Mosznej na Opolszczyźnie. Ostatecznie Wilhelm II przyjechał, co potwierdzają liczne relacje, zdjęcia, m.in. jego obchód zapory z Bachmannem.

Uroczystość była przygotowana z ogromnym rozmachem. W Jeleniej Górze na cesarza oczekiwało 12 tys. osób. Do Pilchowic przyjechały setki osób, w tym ważne postacie dworu cesarskiego i sfer rządowych z Berlina. W dniu uroczystości zapora nie była jeszcze ukończona – zbiornik był pusty, upusty denne i przewody zasilające elektrownie nie gotowe – ale protokół dworski i tak przewidywał wszystkie szczegóły: kto kogo przedstawia, kto może mówić, a kto tylko odpowiadać na pytania cesarza. Przykładowo, inżynier Bachmann nie mógł się do cesarza odezwać sam z siebie – jedynie odpowiadać na zadane pytania.

Cesarz szczególnie interesował się zastosowaną tam elektrownią wodną. Zachowało się zdjęcie, które pokazuje Bachmanna i Wilhelma II rozmawiających właśnie w jej pobliżu –zostało opublikowane w prezentowanej książce.

A.H.: A czy z tej historii, z całego opisanego procesu budowy zapór na Śląsku, płynie jakaś inspiracja dla współczesnych decydentów?

P.D.: Zdecydowanie tak. Dla mnie największym źródłem inspiracji jest konsekwencja, z jaką Prusy realizowały ten program – choćby w okresie kryzysu międzywojennego. W Polsce, w Niemczech, w całej Europie i na świecie w międzywojniu trwały kryzysy gospodarcze, a mimo to z żelazną determinacją kontynuowano budowę. Jakość wykonania była bardzo wysoka, a przy tym nie szukano półśrodków – budowano solidnie i z rozmachem.

Nie zgadzam się też do końca z opinią, iż dzisiejsze powodzie są inne. Oczywiście, mają inną dynamikę i przebieg, ale częstotliwość jest bardzo podobna. W książce przytaczam obliczenia, z których wynika, iż duża powódź pojawia się średnio raz na dekadę – tak było w XIX w. i tak jest również dziś. Proszę prześledzić: 1997, 2010, 2024, lokalne kulminacje w międzyczasie – ten schemat się powtarza.

To, iż dziś skutki powodzi są relatywnie mniejsze, zawdzięczamy po części właśnie tym zaporom. One nie zniknęły – pełnią swoje funkcje do dziś. Oczywiście, można się spierać o detale – hydrolodzy i hydrotechnicy mogą mieć różne opinie – ale jedno jest pewne: gdyby tych budowli nie było, straty byłyby znacznie większe.

Mówiąc o stratach powodziowych, należy również pamiętać, iż ich generowanie, zarówno wówczas, jak i dzisiaj, wynika z procesu zbliżania zabudowy do niebezpiecznych cieków wodnych. To główna przyczyna wielu współczesnych problemów. Ale to już inna historia.

Przemysław Dominas – historyk specjalizujący się w historii techniki, szczególnie dziejach kolejnictwa, inżynierii transportowej XIX i XX w. oraz hydrotechniki. Absolwent Uniwersytetu Wrocławskiego i doktor habilitowany nauk humanistycznych Uniwersytetu Opolskiego. Autor kilkunastu monografii naukowych, m.in. Mosty kolejowe na Śląsku do 1945 r., Tunele kolejowe w Polsce do 1945 r. oraz Zapory wodne w Sudetach do 1945 roku, a także licznych artykułów naukowych publikowanych w Polsce i za granicą.

Idź do oryginalnego materiału