Wójcik: Jedyną zaletą rekonstrukcji jest to, iż przestaniemy się nią zajmować

7 godzin temu

Przedłużająca się rekonstrukcja rządu finalizuje się na naszych oczach, ale nie doprowadzi do poprawy sytuacji koalicji rządowej. Zamiast nowego otwarcia możemy raczej odczuć ulgę, iż ta opera mydlana nareszcie się kończy.

Z każdym kolejnym dniem staje się coraz bardziej wyraźne, iż obecną większość rządzącą łączy wyłącznie strach przed powrotem PiS do władzy. Strach bywa dobrą motywacją, gdy trzeba wykaraskać się z kłopotów, ale słabą, gdy trzeba coś stworzyć. A wyborcy oczekują od rządu reform, a nie ochrony pleców czołowych polityków będących akurat przy władzy.

Oto główne przyczyny, dla którego rekonstrukcja nie przyniesie żadnego nowego otwarcia.

Słabość lidera

Gdy choćby Agnieszka Holland twierdzi, iż Tusk się wypalił, to niezawodny dowód na to, iż wypalił się już dawno temu. Gdy premier po raz pierwszy zapowiedział powyborczą rekonstrukcję rządu, wydawało się, iż będzie przystępował do niej z pozycji siły. I choć wybory prezydenckie ujawniły słabość wszystkich koalicjantów, to pozycja Tuska osłabła najbardziej.

Po pierwsze, kierowana przez niego formacja znów nie dowiozła zadania, jakim było odbicie pałacu prezydenckiego, chociaż jej kandydat wchodził w kampanię z dziesięciopunktową przewagą nad głównym konkurentem. Co więcej, Donald Tusk okazał się największym obciążeniem Trzaskowskiego, który sam też nieumiejętnie próbował odcinać się od rządu. Koszmarne wystąpienie w Sejmie, gdy Tusk straszył polityków opozycji więzieniem, i słynny już wywiad w programie Bogdana Rymanowskiego, gdzie opowiadał potworne wręcz dyrdymały, jedynie zmobilizowały prawicę do tłumnego pójścia na wybory.

Po drugie, wbrew pozorom to Koalicja Obywatelska ma najwięcej do stracenia na wcześniejszych wyborach. Owszem, PSL i Polska 2050 prawdopodobnie nie weszłyby do Sejmu, a Lewica zrobiłaby to z wielkim trudem. Politykom mniejszych koalicjantów grozi jednak wyłącznie utrata mandatów. Liderom KO grozi utrata wolności.

Obecnie w PiS panuje nastrój nie tylko triumfalizmu, ale też wielkiej ochoty na zemstę. A ewentualny rząd ugrupowania Kaczyńskiego nie będzie się mścił na Czarzastym, Hołowni czy Kosiniaku-Kamyszu, ale na Tusku, Bodnarze i Sienkiewiczu. Ta trójka jest w PiS i jego elektoracie tak znienawidzona, iż po utracie władzy uratować ją będzie mogła wyłącznie ewakuacja do Brukseli. Co Sienkiewicz zresztą już uczynił.

Nowe otwarcie rządu musiałoby wiązać się z wymianą premiera – na przykład na coraz bardziej popularnego Radosława Sikorskiego. Tymczasem Sikorski zgodnie z doniesieniami medialnymi dostał awans, ale tylko na wicepremiera. W oczach wyborców będzie to zmiana wyłącznie kosmetyczna, o ile w ogóle ją zauważą.

Napięcia w koalicji

Atmosfera w obozie rządowym jest fatalna. Tak wielkich animozji nie było chyba jeszcze w żadnym polskim rządzie w XXI wieku. Po ostatnich wyczynach Szymona Hołowni koalicjanci kompletnie utracili do niego zaufanie i Polska 2050 jest w tym rządzie wyłącznie dlatego, iż bez niej by go w ogóle nie było. Partia Hołowni jest zresztą skłócona choćby wewnętrznie. Odeszła z niej Izabela Bodnar, co akurat można uznać za wzmocnienie, bo to jedna z najbardziej kuriozalnych postaci w polskiej polityce. Za krytykę Hołowni zawieszony został Tomasz Zimoch, a wzajemna niechęć Hołowni i Pełczyńskiej-Nałęcz jest tajemnicą poliszynela.

Poza tym animozje występują między ugrupowaniami tworzącymi koalicję. Lewica nie znosi się z PSL, a Trzecia Droga oficjalnie już zakończyła swój żywot, gdyż PSL zaczął uważać Polskę 2050 za obciążenie, a nie wzmocnienie. Sam premier nie ukrywa niechęci do wielu ministrów w swoim rządzie. Wiadomo jest, iż nie cierpi Pełczyńskiej-Nałęcz i właśnie dlatego zapowiadał brak stanowiska wicepremiera dla Polski 2050, chociaż możliwe, iż ugrupowanie Hołowni je sobie wywalczy – jeżeli nie teraz, to po planowanej jesienią zmianie w fotelu marszałka Sejmu.

Tuskowi nie po drodze również z „ludźmi Trzaskowskiego”, między innymi ze Sławomirem Nitrasem, który w ramach rekonstrukcji pożegnał się z rządową posadą, zastąpiony przez Jakuba Rutnickiego. Akurat jego pozbyć się łatwo, bo ministerstwo sportu można wrzucić gdziekolwiek – w przeszłości sport było już częścią zarówno resortu edukacji, jak i kultury.

Brak spójności programowej

Politycy partii rządzących oraz wierni jej komentatorzy przekonywali, iż to Andrzej Duda był głównym hamulcowym działań koalicji, co jest oczywistą nieprawdą. Hamulcowymi byli sami politycy tworzący aktualną większość. Duda nie podpisywał kluczowych ustaw nie dlatego, iż mu się nie podobały, tylko ich nie dostawał na biurko. Koalicjantom nie udało się dojść do konsensusu nie tylko w kwestii liberalizacji prawa aborcyjnego, co faktycznie byłoby najpewniej zawetowane, ale choćby w kwestii związków partnerskich, a program mieszkaniowy został przegłosowany dopiero w tym miesiącu.

Poza tym obecna koalicja nie ma żadnego sztandarowego programu, którego wdrażanie mogłoby dać jej wiatr w żagle. choćby jeżeli coś podobnego próbowała stworzyć, to wszyscy gwałtownie o tym zapominali.

Czy ktoś w ogóle pamięta, iż rok temu premier na orliku zapowiadał organizację przez Polskę igrzysk olimpijskich? Abstrahując od tego, iż to bardzo niemądry pomysł, to zakończył się wraz z końcem konferencji prasowej. Kuriozalna konferencja pod szumnym tytułem „Rok przełomu”, podczas której premier chwalił się inwestycjami sektora prywatnego, przedstawiając je, jakby były to projekty rządowe, również została zapomniana kilka dni po jej zakończeniu. A choćby jeżeli została przez niektórych zapamiętana, to wyłącznie z tego, iż Tusk mianował Rafała Brzoskę na swojego Elona Muska.

Jedynie w obszarze deregulacji coś faktycznie się dzieje. Przy czym zamiast wielkiej liberalizacji prawa, będziemy mieli wiele kosmetycznych zmian, których większość społeczeństwa choćby nie dostrzeże.

Personalia ponad strukturą

Przez większość czasu rekonstrukcja była w debacie publicznej omawiana z perspektywy osób, które mogą utracić stanowisko, ewentualnie dostać awans, a nie pożądanego kształtu rządu. Zresztą ten kształt od początku był wypadkową partyjnych negocjacji personalnych i ambicji poszczególnych polityków, a nie szerszej wizji na temat kierunku, w którym powinien zmierzać kraj.

Absurdalnie wielka liczba członków rządu wynikała z przyjęcia kompletnie niemądrej koncepcji, iż każda z partii powinna mieć wiceministra w każdym z resortów. Umowa koalicyjna była zupełnie niepoważna. Napisano w niej same ogólniki, które każda z partii rozumiała na własny sposób. Gdyby ją porównać z niemiecką umową koalicyjną, w której choćby polityka migracyjna została rozłożona na kilka dogłębnie opisanych obszarów, to można byłoby się załamać.

Oczywiście połączenie resortów gospodarczych, które do tej pory były rozrzucone po co najmniej pięciu ministerstwach, jest dobrym kierunkiem. Utworzenie nic nieznaczącego ministerstwa przemysłu, byle tylko umieść je Katowicach i dopieścić elektorat na Śląsku, było zagrywką czysto pijarową. Zlikwidowanie stanowisk tak zwanych ministrów bez teki, takich jak ministra ds. równości czy ministra ds. polityki senioralnej (owszem, była taka) i włączenie ich do ministerstwa rodziny, pracy i polityki społecznej również jest uzasadnionym rozwiązaniem. Problem w tym, iż to jedynie bohaterskie rozwiązywanie problemów, które samemu się stworzyło.

Koalicja powinna rozpocząć swoje rządzenie od przedstawienia swojej koncepcji kształtu rady ministrów. Już w grudniu 2023 roku powinniśmy wiedzieć nie tylko to, dlaczego istnieją poszczególne ministerstwa i stanowiska rządowe, ale też, jakie stoją przed nimi konkretne zadania do wykonania. Obecne łączenie resortów i odchudzanie rządu, niemal w połowie kadencji, to już musztarda po obiedzie.

Wrogi prezydent

Tym bardziej iż od sierpnia w pałacu prezydenckim pojawi się naprawdę ciężki przeciwnik. Jak słusznie pisał już na naszych łamach Kuba Majmurek, koalicja szybko zatęskni za Andrzejem Dudą.

Karol Nawrocki jest znany z brutalności i zdolny do bardzo niebezpiecznych posunięć, takich jak upolitycznienie armii, której formalnie będzie zwierzchnikiem. Będzie zasypywać Sejm swoimi projektami ustaw, równocześnie wetować na potęgę ustawy rządowe. dzięki Biura Bezpieczeństwa Narodowego, na którego czele stanie nienawidzący Tuska i jego ekipy prof. Sławomir Cenckiewicz, będzie próbował włączać się w politykę MSW, MSZ i MON. jeżeli koalicja rządząca nie potrafiła realizować swojego „programu” z Andrzejem Dudą w pałacu, to z Nawrockim nie zrobi tego tym bardziej.

Z powyższych względów rekonstrukcja rządu nie będzie oznaczać żadnego nowego otwarcia, a jedynie kontynuację bezużytecznego trwania, tylko iż w nieco innym kształcie. Jedyną jej zaletą będzie to, iż przestaniemy wreszcie się tym zajmować.

Idź do oryginalnego materiału