Oczywiście celowo piszę o tak zwanych wolnych mediach. Są one bowiem najbardziej niezależne od swych odbiorców, a wolne od refleksji, odpowiedzialności, wyobraźni i poczucia wstydu.
Tzw. wolne media się w Polsce po prostu nie udały. Zamiast służyć demokracji, która je stworzyła, pomagają tym, którzy ją niszczą. Zamiast bronić demokracji, przymykają oko na ewidentne bezprawne i amoralne działania. Są w sporej części skorumpowane finansowo, a na pewno moralnie. Najnowszy przykład mamy przed oczami – zamiast włożyć całą energię w sprawdzanie, czy wybory nie zostały skręcone, wkładają ogromny wysiłek w przekonywanie, by tego nie czynić. Możliwa zbrodnia na demokracji to dla nich nie problem, pogwałcenie woli wyborców też nie. Dla nich problemem byłoby, gdyby oszustwo wyszło na jaw.
W ten sposób media nie są w stanie pokonać poprzeczki ustawionej na wysokości minimalnych oczekiwań wobec przynajmniej teoretycznego obrońcy demokracji. Od lekarzy oczekujemy, żeby leczyli, a nie demonstrowali obojętność o stan zdrowia i los chorych. Od strażaków – żeby gasili pożary, a nie rozgrzeszali podpalaczy. Od księży – żeby nauczali dzieci o Bogu, a nie, ulegając szatanowi, te dzieci seksualnie wykorzystywali. Nie jest więc chyba nadmiernym oczekiwaniem, by wolne media, kiedyś uznawane za istotną część systemu demokratycznego, tej demokracji broniły, a nie rozkładały czerwony dywan przed tymi, którzy ją niszczą.
Oczywiście być może niczemu nie powinniśmy się dziwić. Degeneracja, deprawacja i degrengolada mediów trwa od lat, na pewno od dekady. To teraz to tylko najnowszy akt tego smutnego procesu.
Skrajna nieodpowiedzialność
W czerwcu 2014 roku eksplodowała afera z nagraniami z restauracji Sowa. Historia z daleka śmierdziała ruską prowokacją. Kilka lat wcześniej, dzięki nagraniom podsłuchiwanego szefa węgierskiego rządu, władzę na Węgrzech przejął prorosyjski Orban. Prorosyjski ślad po latach w pełni potwierdził się także w Polsce. Ale większość mediów ochoczo przystąpiła do wmawiania publice, iż spożywanie ośmiorniczek i picie wina plus rzucanie przekleństw w prywatnych rozmowach to afera stulecia.
Media z bezdennej głupoty i skrajnej nieodpowiedzialności zaangażowały się w wywracanie demokratycznego rządu. Słynna pani redaktor, cztery lata wcześniej gorliwie promująca ideę pochowania Lecha Kaczyńskiego na Wawelu, specjalnie pobiegła na konferencję prasową premiera Tuska, by przed kamerami wykrzyczeć mu w twarz: „występuję tu w imieniu wszystkich dziennikarzy, bo wszyscy jesteśmy przeciw panu”. Ta kabotyńska, narcystyczna jednoaktówka była wybitnie groteskową i żałosną uzurpacją.
Ja, na przykład, nie dałem pani redaktor żadnych pełnomocnictw, by występowała w moim imieniu. Inni też nie. Ciekawe, iż przez 8 lat rządów PiS redaktorka ani razu nie pobiegła na Nowogrodzką, by na konferencji Kaczyńskiego zaprotestować przeciw łamaniu prawa i deptaniu praworządności. Może miała za daleko, może limit odwagi wyczerpała na tamtej konferencji Tuska, może uznała, iż prawdziwym zamordystom lepiej się nie narażać, a może pokornie doszła do wniosku, iż raz się już ośmieszyła i wystarczy.
Mieliśmy więc – i mamy dalej – zdradę w trzech aktach
Nadeszły rządy PiS. Większość mediów ciężko pracowała, by stały się one nieuchronne, i nie polemizowała z wyrokiem demokracji, choćby wtedy, gdy jasne już było, iż to nie tylko wyrok demokracji, ale też na demokrację i praworządność. Jedni udawali, iż nic złego się nie dzieje. Inni po cichu układali się z nową władzą, która za współpracę, milczenie, a przynajmniej spolegliwość, chętnie i sporo płaciła. Kasę brały poszczególne media, kasę i fawory przyjmowali konkretni ludzie. Jakby to trafnie powiedział w odniesieniu do sędziów sędzia Igor Tuleya – kto się miał ześwinić, to się już ześwinił, choć ja oczywiście użyłbym określenia dużo mocniejszego niż „ześwinił”, sami wiecie jakiego.
W tym czasie tzw. środowisko rozgrzewały namiętne debaty na dość z czterech liter wzięte problemy i tematy: czy dziennikarze powinni czy nie powinni chodzić na demonstracje w obronie praworządności, czy może podważa to ich obiektywizm; czy dziennikarze powinni wyjeżdżać na wycieczki sponsorowane przez różnych Obajtków. Państwo redaktorstwo odważnie włączyło się też w obronę opozycji przed Tuskiem, który – zdaniem państwa – swym powrotem mógł jej zaszkodzić. Troska była oczywiście podszyta hipokryzją, bo w minionych latach państwo jeździli po opozycji chętniej niż po władzy, co w kraju rządzonym przez zamordystów wyglądało jakby bitą żonę krytykować, iż słabo gotowała, a molestowane dziecko, iż bywało strasznie niegrzeczne. Jak Tusk zaszkodził opozycji oczywiście doskonale pamiętamy.
Oczywiście warto zapytać, z czego wynikały te postawy. Niektórzy po prostu się sprzedali za kasę, fawory albo jakieś ochłapy ze stołu, przy którym biesiadowała władza. Inni czynili tak z tchórzostwa i oportunizmu albo z braku wyobraźni i głupoty. Jeszcze inni – ze względu na własny interes. Po co mówić, jak jest, i ryzykować, iż PiS-owcy przestaną przychodzić do twojego programu, z którego żyjesz, spłacasz kredyt i za pomocą którego pani w mięsnym daje ci najlepszą polędwicę wołową? Poza tym – kto doceni twoje podskakiwanie? Lepiej siedzieć cicho i nie wystawiać tyłka do bicia.
Podsumowując – dlaczego media nie broniły, nie bronią i nie będą bronić demokracji? Bo w d**ie mają demokrację i obywateli, swych odbiorców, których nie szanują i traktują z góry, czego choćby nie ukrywają. Dla nich liczy się wyłącznie własny interes – grupowy i indywidualny, w zależności od konfiguracji.
Mieliśmy więc – i mamy dalej – zdradę w trzech aktach. Akt pierwszy – z czasów przed rządami PiS, drugi – w czasach PiS, trzeci – obecnie, gdy po wyborach prezydenckich państwo poczuło, skąd wiatr wieje. Państwo już gra pod PiS, spodziewając się powrotu PiS. Będzie nowa kasa do podziału, będą nowe frukty. A poza tym – trzeba być na fali i zawsze trzymać z mocniejszym. I o nic więcej w tym wszystkim nie chodzi, a jak ktoś uważa, iż o coś więcej – to znaczy, iż kilka rozumie i już czas, żeby wydoroślał.
PS. Kilka lat temu napisałem, iż możemy wygrać wybory, ale nie dzięki mediom, tylko mimo mediów, albo wbrew mediom. Dziś podobnie – możemy się dowiedzieć, kto naprawdę wygrał wybory, ale nie dzięki mediom. Raczej mimo mediów lub wbrew nim.