Decyzja premiera Donalda Tuska o wprowadzeniu czasowych kontroli na granicy z Niemcami i Litwą od 7 lipca 2025 roku wywołała natychmiastową reakcję Prawa i Sprawiedliwości.
Partia, pod wodzą Mariusza Błaszczaka, nie tylko zaproponowała projekt ustawy o czasowym zakazie wjazdu obywateli państw trzecich, ale także wróciła do swojej ulubionej retoryki straszenia migrantami i referendami. Ten ruch to nic nowego – PiS po raz kolejny odgrzewa populistyczny kotlet, próbując grać na emocjach społeczeństwa, zamiast proponować realne rozwiązania.
Tusk, ogłaszając decyzję o kontrolach granicznych, jasno wskazał na konieczność reakcji na zmieniającą się sytuację na granicy z Niemcami. Podkreślił, iż Polska traci cierpliwość wobec niejasnych praktyk odsyłania migrantów przez służby niemieckie. Rozmowy z kanclerzem Niemiec i odprawa z kierownictwem Straży Granicznej, Wojska Polskiego oraz policji pokazują, iż rząd podchodzi do sprawy pragmatycznie, opierając się na analizie i dialogu. Działania MSWiA, które przygotowuje odpowiednie rozporządzenie, są logicznym krokiem w obliczu rosnących wyzwań migracyjnych.
Tymczasem Mariusz Błaszczak, zamiast wspierać rząd w trudnym momencie, postanowił wykorzystać sytuację do politycznej gry. Jego projekt ustawy, zakładający czasowy zakaz wjazdu dla obywateli państw trzecich, jest nie tylko populistycznym zagraniem, ale też budzi poważne wątpliwości prawne i praktyczne. Błaszczak twierdzi, iż straż graniczna nie ma dziś narzędzi do „stanowczej reakcji”. To zaskakujące słowa, zważywszy, iż to właśnie za rządów PiS przez osiem lat wzmacniano służby graniczne, a polityka migracyjna była zaostrzana. Czyżby Błaszczak sam przyznawał, iż jego partia nie przygotowała Polski na takie wyzwania, mimo pełnej kontroli nad resortami siłowymi?
Co więcej, propozycja PiS wydaje się być bardziej manifestem politycznym niż realnym rozwiązaniem. Upoważnienie Rady Ministrów do wskazywania państw, których obywatele mieliby zakaz wjazdu, brzmi jak próba stworzenia narzędzia do selektywnej dyskryminacji, a nie skutecznej ochrony granicy. Błaszczak podkreśla, iż migranci mogliby składać wnioski o wjazd z terytorium Niemiec, ale nie wyjaśnia, jak w praktyce miałoby to funkcjonować. Czy Polska ma budować obozy dla migrantów po drugiej stronie granicy? Czy służby niemieckie miałyby współpracować w takim systemie? Projekt PiS to klasyczny przykład wrzucania haseł bez pokrycia, mających na celu jedynie podgrzanie emocji.
Najbardziej jaskrawym przejawem powrotu do starej retoryki PiS jest ponowne wyciągnięcie tematu referendum w sprawie unijnego paktu migracyjnego. Błaszczak straszy, iż pakt jest „źródłem problemów”, choć nie przedstawia żadnych konkretnych dowodów na to, jak miałby on wpłynąć na sytuację na granicy. To typowa taktyka PiS – zamiast merytorycznej debaty, partia sięga po narzędzie referendum, które w ich rękach zawsze było bardziej politycznym show niż rzeczywistym głosem społeczeństwa. Wystarczy przypomnieć referendum z 2023 roku, które zakończyło się frekwencyjną klapą. Czy Błaszczak naprawdę wierzy, iż Polacy dadzą się po raz kolejny nabrać na tę samą śpiewkę?
Krytyka Błaszczaka nie wynika jedynie z jego populistycznych zagrywek, ale także z hipokryzji. PiS, rządząc przez osiem lat, nie zdołało stworzyć spójnego systemu zarządzania migracją, a teraz próbuje przedstawiać się jako jedyny obrońca polskich granic. Zamiast wspierać rząd w trudnych decyzjach, partia podsyca podziały i straszy społeczeństwo widmem kryzysu. To strategia dobrze znana – zamiast dialogu i współpracy, PiS wybiera konflikt i chaos. Pytanie brzmi: jak długo Polacy będą dawać się nabierać na tę wyświechtaną narrację?