Prawo i Sprawiedliwość znów gra na emocjach, wypuszczając spot, w którym straszy Polaków „dyktatem Tuska i Żurka”. Partia Kaczyńskiego mówi o obronie niezależnych sądów, choć przez lata sama je niszczyła. Ich histeria nie wynika z troski o sprawiedliwość, ale z prostego faktu – PiS po prostu boi się, iż Waldemar Żurek wreszcie pociągnie ich do odpowiedzialności.
W najnowszym spocie Prawo i Sprawiedliwość znów sięga po dobrze znaną broń – manipulację, emocje i straszenie Polaków. Tym razem celem ataku jest minister sprawiedliwości Waldemar Żurek, a tłem – reforma przydziału spraw sędziom. Narracja jest prosta jak zawsze: „oni” – czyli rząd Donalda Tuska i Żurek – rzekomo odbierają sądom niezależność. „My” – czyli PiS – stoimy na straży sprawiedliwości i wolności obywateli. To już jednak nie działa. Bo wszyscy doskonale widzą, iż PiS nie broni niezależnych sądów, tylko boi się niezależnych sędziów.
„Polacy zasługują na niezależne, uczciwe sądy, a nie na polityczny dyktat Tuska i Żurka” – słyszymy w materiale wyborczym partii. W innej części spotu lektor ostrzega: „Oni cofają nas do czasów sędziów na telefon. Zmienili sposób wyboru składów orzekających. Teraz o tym, kto będzie sądził, zdecyduje nie losowanie, ale ich ludzie”. I jak zwykle w tego typu przekazach, PiS nie pokazuje faktów, tylko insynuuje spisek.
To nie pierwszy raz, gdy partia Kaczyńskiego odwraca rzeczywistość. Przez osiem lat to właśnie PiS tworzył system, w którym o wyrokach decydowała polityka, a nie prawo. To ich „reforma” sądownictwa doprowadziła do chaosu, w którym sędziowie byli zawieszani za orzeczenia niezgodne z linią władzy, a Trybunał Konstytucyjny stał się partyjną filią. Dziś, gdy Żurek – symbol niezależności i odwagi w środowisku sędziowskim – obejmuje funkcję ministra sprawiedliwości, dawni autorzy tego chaosu krzyczą o „dyktacie”. Krzyczą, bo się boją.
I mają czego. Waldemar Żurek był przez lata jednym z najbardziej prześladowanych sędziów w Polsce. Gdy rządził Ziobro, próbowano zniszczyć go dyscyplinarnie, medialnie i zawodowo. Dziś ten sam człowiek ma realną władzę, by rozliczyć autorów tamtych praktyk. Dlatego PiS reaguje panicznie. Dlatego w ich spocie Żurek jest przedstawiany jak groźny dyktator. Bo w ich świecie największym zagrożeniem nie jest łamanie prawa, ale jego przywracanie.
W rzeczywistości rozporządzenie, które stało się pretekstem do politycznego ataku, wprowadza jedynie fakultatywny mechanizm ulepszenia przydziału spraw. Nie jest to żadna rewolucja ani „koniec losowości”, jak sugeruje PiS. W Dzienniku Ustaw czytamy, iż przewodniczący wydziału może – w przypadku potrzeby poprawy efektywności pracy sądu – przydzielić sprawy w składzie trzech sędziów w oparciu o reguły ustalone przez prezesa sądu, po konsultacji z kolegium. Jak podkreślił Żurek, system jest fakultatywny i ma charakter organizacyjny, a nie polityczny. Co więcej, minister zapowiedział jego dalsze udoskonalenie i zdywersyfikowanie.
Trudno więc mówić o „zamachu na niezależność sądów”. PiS jednak doskonale wie, iż większość odbiorców ich przekazu nie czyta Dziennika Ustaw. Woli prostą emocję – strach. Dlatego w spocie słyszymy, iż rząd „cofa nas do czasów sędziów na telefon”. To wyjątkowo przewrotne stwierdzenie, bo to właśnie za czasów PiS telefony do sądów były symbolem władzy partyjnej nad wymiarem sprawiedliwości.
Nie chodzi tu o żadne „reformy Tuska i Żurka”, ale o przywrócenie normalności, w której politycy nie decydują o karierach sędziów, a orzeczenia nie są dyktowane przez partyjne interesy. Dla PiS to nie do przyjęcia. Bo w niezależnym sądzie ich ludzie – od Dworczyka po Obajtka – mogą wreszcie usłyszeć wyroki, które nie będą pisane pod dyktando partyjnych prokuratorów.
PiS boi się Żurka, bo boi się sprawiedliwości. Boi się, iż przywrócony ład prawny oznacza rozliczenia, procesy i realne konsekwencje za lata nadużyć. Bo tam, gdzie zaczyna się niezależność sądów, kończy się władza politycznej bezkarności. Dlatego zamiast przyznać się do błędów, partia Kaczyńskiego próbuje zbudować nowy mit – mit Żurka jako „dyktatora”. Ale Polacy już to widzą. I coraz częściej mają wrażenie, iż prawdziwym „sędzią na telefon” jest dziś ten, kto panicznie dzwoni do swoich wyborców z kolejnym spotem strachu.