Romanowski mówi o odwadze. Jego odwaga kończy się na granicy Polski

6 dni temu
Zdjęcie: Romanowski


„To jest naplucie w twarz polskiemu państwu i obywatelom” – grzmiał Marcin Romanowski, komentując sprawę Sławomira Nowaka. „Wystarczy być kolegą Tuska, żeby móc bezkarnie kraść i uprawiać korupcję” – dodawał w Telewizji wPolsce24. Ale dziś to Romanowski sam staje się symbolem politycznej groteski. Bo ile warte są jego wielkie słowa, skoro sam ukrywa się w Budapeszcie, zamiast otwarcie mierzyć się z odpowiedzialnością w Polsce?

Trudno o większą hipokryzję. Polityk, który najgłośniej krzyczy o „państwie mafijnym” i „doktrynie Neumanna”, sam ucieka za granicę, chowając się w cieniu węgierskiej stolicy. W kraju oskarża innych o brak odwagi i moralności, a sam wybiera wygodny azyl, by uniknąć trudnych pytań. Czy to jest ten obrońca państwa prawa, za jakiego chce uchodzić?

Romanowski zawsze budował swoją pozycję na głośnych oskarżeniach. Rzucał hasła bez pokrycia, przekonywał, iż Polska pogrążona jest w aferach większych niż Watergate. „Mamy do czynienia z sytuacją, gdy opozycja jest śledzona, nie przez prywatnych ludzi tylko przez organy państwa” – mówił, kreując się na polityka, który zna kulisy największych spisków. Ale gdy przyszło co do czego, gdy pojawiły się pytania o jego własną rolę i odpowiedzialność – zniknął. Nie ma go w Sejmie, nie ma go w Polsce. Jest Budapeszt.

To właśnie tam próbuje przeczekać burzę, licząc zapewne, iż sprawa ucichnie, a wyborcy zapomną. Ale Polacy nie zapominają tak łatwo. Obywatele doskonale widzą, iż polityk, który oskarża innych o tchórzostwo i korupcję, sam zachowuje się jak ktoś, kto nie ma odwagi spojrzeć ludziom w oczy.

Cała ta sytuacja obnaża mechanizm, na którym zbudowana była kariera Romanowskiego. Zamiast faktów – wielkie słowa. Zamiast odpowiedzialności – oskarżenia wobec przeciwników. Zamiast realnych rozwiązań – ucieczka. Romanowski jest uosobieniem polityki krzyku: zawsze najgłośniejszy, zawsze z dramatycznymi porównaniami, ale nigdy gotowy do poniesienia konsekwencji.

Zastanówmy się chwilę nad jego słowami. „To jest sprawa znacznie poważniejsza niż Watergate” – mówił o rzekomych podsłuchach opozycji. Ale gdzie są dowody? Gdzie są dokumenty, które miałyby potwierdzać tak potężne oskarżenia? Nie ma ich. Zamiast tego jest Budapeszt. Polityk, który porównuje Polskę do największych amerykańskich afer, sam ucieka w cień, jakby bał się, iż ktoś zapyta go o fakty.

Romanowski chciał być rycerzem prawicy. Chciał udowodnić, iż jest twardym graczem, który potrafi mówić ostro i bezkompromisowo. Tymczasem wyszło inaczej. Dziś jest symbolem ucieczki i tchórzostwa. Symbolem polityka, który potrafi tylko krzyczeć do kamery, ale nie potrafi wziąć odpowiedzialności.

To ukrywanie się w Budapeszcie ma jeszcze jedną wymowę. Pokazuje, jak naprawdę wygląda polityczna odwaga ludzi pokroju Romanowskiego. Kiedy trzeba uderzyć w przeciwnika – są pierwsi w kolejce. Kiedy trzeba samemu odpowiedzieć na pytania – nagle zapada cisza. Zostają tylko hotele nad Dunajem i nadzieja, iż opinia publiczna gwałtownie zajmie się czymś innym.

Polacy mają prawo czuć się oszukani. Bo jeżeli ktoś mówi: „napluto w twarz obywatelom”, to trzeba dziś przypomnieć – to właśnie Romanowski pluje w twarz obywatelom, chowając się w Budapeszcie. Mówi, iż broni państwa prawa, a sam ucieka od prawa. Mówi, iż walczy z korupcją, a sam daje przykład politycznej hipokryzji.

Romanowski nigdy nie był politykiem od rozwiązywania problemów. Był politykiem od oskarżeń. A teraz, gdy oskarżenia wróciły jak bumerang, nie ma go tam, gdzie powinien być – w Polsce, przed obywatelami. Jest tylko cień w Budapeszcie.

I to właśnie jest najgorsze. Bo politycy od krzyku i od ucieczki niszczą wiarę w państwo dużo skuteczniej niż ci, których nazywają wrogami. A Romanowski stał się dziś symbolem tego upadku.

Idź do oryginalnego materiału