W kraju, gdzie według PiS wszystko działa „jak należy”, choćby rakiety mają własny rozum. Przykład? Historia rosyjskiego pocisku, który nieproszony wpadł do Polski, położył się wygodnie w lesie pod Bydgoszczą i… nikt się nim nie przejął. Ani radar, ani MON, ani choćby kot prezesa.
Gdy ówczesna opozycja zapytała o pocisk, PiS odpowiedział klasycznym „nie było tematu”. Minister Błaszczak, jak zawsze przygotowany na kryzysy, ogłosił, iż winni są generałowie. A jak wiadomo, w Polsce generałowie odpowiadają za wszystko: od rosyjskich rakiet po brak śniegu w zimie. Premier Morawiecki też zrobił swoje: zadzwonił do żony i poprosił, żeby sprawdziła, czy coś leży w ogródku. Gdy niczego nie znalazła, uznano sprawę za zamkniętą. Kto by się tam przejmował ładunkiem bojowym w lesie?
Polska pod rządami PiS: obrona terytorialna typu „jak znajdziesz, to zgłoś”
Kiedy rakieta w końcu została znaleziona — przez przypadkowego jeźdźca konnego — okazało się, iż nasze systemy obronne mają poziom czujności porównywalny do kota po świątecznym obżarstwie. PiS, który przez lata mówił o „suwerenności” i „bezpieczeństwie”, zbudował państwo, gdzie do wykrywania wrogich pocisków trzeba zatrudniać… turystów.
Narracja dnia: nie rakieta, tylko „obiekt powietrzny”
Słownictwo rządu zmieniało się szybciej niż kurs franka szwajcarskiego. Początkowo mówiono o „niezidentyfikowanym obiekcie”. Potem o „balonie meteorologicznym”. Aż wreszcie, po tygodniach żenujących tłumaczeń, przyznano: „tak, to była rakieta”. Ale nie byle jaka. To była rakieta opozycji. Ostateczna narracja PiS prawdopodobnie głosiła by, iż to Donald Tusk sprowadził pocisk, by podważyć sukcesy ministra Błaszczaka.
Morawiecki: „Wiemy, ale nie powiemy”
Na pytanie dziennikarzy, dlaczego państwo nic nie zrobiło, premier Morawiecki odpowiedział, iż „rząd wiedział od początku”. Czyli klasyka PiS: jak się wali, to wiedzieliśmy, ale to nie nasza wina. Podobnie z inflacją, drożyzną i kryzysem energetycznym — rząd zawsze wie, tylko obywatel nie musi.
Państwo z dykty, rakiety z Rosji
Afera rakietowa stała się symbolem upadku PiS-owskiej propagandy o „silnym państwie”. Obnażyła to, co wszyscy podejrzewali: iż obrona narodowa jest w Polsce tak skuteczna, jak łapanie deszczu przez sito.
Wyobraźcie sobie iż ci ludzie wracają. Że Nawrocki zostaje prezydentem, próbuje obalić rząd, i potem doprowadza do tego, iż wraca Kaczyński.