Wewnątrz struktur Prawa i Sprawiedliwości działała – według informacji zbliżonych do służb – nieformalna grupa powiązanych osób, która wykorzystywała Pegasusa nie tylko do celów politycznych, ale również komercyjnych. Jak wynika z naszych źródeł, za odpowiednią opłatą oferowano „usługi specjalne” – czyli włamania do telefonów i urządzeń mobilnych – wpływowym osobom z kręgów biznesowych, głównie dla zdobycia kompromitujących materiałów lub przewagi w negocjacjach.
Według informacji od funkcjonariuszy służb specjalnych, proceder mógł trwać choćby kilka lat i obejmował co najmniej kilkanaście przypadków, w których system stworzony rzekomo do walki z terroryzmem był używany w sposób całkowicie sprzeczny z prawem „komercyjnie” – oferowano go na rynku bogatym biznesmenom, którzy mogli chcieć pozyskać informacje o konkurencji, zdradach partnerów, a czasem też o planach fuzji czy inwestycji. W proceder miały być zamieszane osoby z czołówki PiS – ludzie mający dostęp do struktur służb i wpływy wystarczające, by zlecać nieoficjalne działania operacyjne.
Mechanizm był prosty, ale skuteczny: klient przekazywał nazwisko i numer ofiary oraz przekazywał gotówką kwotę – w zależności od celu, choćby kilkaset tysięcy euro. Następnie urządzenie było infekowane zdalnie. Zyski zostawały u polityków PiS.
– To był parasłużbowy czarny rynek inwigilacji – mówi nam osoba z kręgu funkcjonariuszy – Z jednej strony wyglądało to jak mafia, z drugiej – jak państwo w państwie. Wszyscy mieli coś na wszystkich, więc działało to dość sprawnie.
Podobno w niektórych przypadkach dane wykradzione dzięki oprogramowaniu trafiały do kancelarii prawnych lub firm doradczych, które następnie wykorzystywały je do przejęć, szantaży lub zerwania umów lub … przejęcia zyskownych kontraktów. W tej sprawie nie jest prowadzone żadne śledztwo. Powód? „Stare dogadało się z nowym” lub jak kto woli skorumpowani oficerowie znaleźli sposób, by nikt się tym nie interesował.
Pilnie potrzeba wyjaśnienia działań pisowskiej nieformalnej grupy od włamań.