Oderwani od rzeczywistości. PiS rozdaje teki w rządzie, którego nie ma i… nie będzie

3 dni temu

W ostatnich dniach Prawo i Sprawiedliwość udowodniło, iż wciąż funkcjonuje w alternatywnej rzeczywistości, w której kalendarz i liczby sondaży są jedynie drobnymi szczegółami, a polityczne marzenia traktuje się jak fakty.

Mariusz Błaszczak, szef klubu PiS, w wywiadzie telewizyjnym z pełną powagą ogłosił, iż jeżeli tylko Jarosław Kaczyński zechce, to po zwycięstwie wyborczym zostanie premierem. Zdanie wypowiedziane niby mimochodem, a jednak zdradzające sposób myślenia partyjnej wierchuszki: nie o to chodzi, kto realnie może rządzić, tylko kto w ich wewnętrznym świecie jest „naturalnym kandydatem”.

Problem w tym, iż PiS wciąż jest w opozycji i nic nie wskazuje, by w najbliższej perspektywie miało to ulec zmianie. Sondaże pokazują stabilne poparcie dla obecnego rządu i niewielką przestrzeń dla ugrupowania Kaczyńskiego, choćby w scenariuszu koalicyjnym z Konfederacją. Tymczasem zamiast realnej diagnozy sytuacji, w partii realizowane są dyskusje o obsadzie stanowisk, których zdobycie jest dziś czysto hipotetyczne. To klasyczny przykład politycznego „dzielenia skóry na niedźwiedziu” – w tym przypadku niedźwiedzia, który nie tylko nie został upolowany, ale wciąż biega po lesie i ma się całkiem dobrze.

Deklaracja Błaszczaka o „naturalnej” kandydaturze Kaczyńskiego to także sygnał, iż w PiS nie ma woli przeprowadzenia zmiany pokoleniowej. Partia, która rządziła przez osiem lat, wyszła z władzy wyraźnie zmęczona i skostniała, ale zamiast otwarcia na nowe twarze czy pomysły, woli stawiać na przywódcę, który w ostatnich latach przegrał wszystkie najważniejsze polityczne bitwy. Kaczyński nie tylko nie zdobył zdolności koalicyjnych, ale też zraził do PiS znaczną część centrum sceny politycznej.

Ta strategia – o ile można w ogóle mówić o strategii – to w praktyce dryf. Wypowiedzi liderów partii przypominają odruchy środowiska, które wciąż wierzy, iż wystarczy przeczekać obecną kadencję, by władza sama wróciła w ich ręce. Brak głębszej analizy przyczyn porażki, brak realnego programu atrakcyjnego dla nowych wyborców, brak otwarcia na szerszą współpracę – to wszystko jest zastępowane prostym mechanizmem powrotu do znanych twarzy i znanych haseł.

Kaczyński w roli przyszłego premiera to wizja, która może cieszyć najwierniejsze partyjne kadry, ale poza twardym elektoratem budzi przede wszystkim zdumienie. Wbrew pozorom, to nie jest tylko wewnętrzna sprawa PiS – tak jawne trwanie w politycznej iluzji wpływa na kształt debaty publicznej. Zamiast poważnej dyskusji o wyzwaniach stojących przed krajem, mamy kolejną odsłonę personalnego kultu, który skutecznie paraliżuje wszelką poważniejszą rozmowę o reformach.

W tle majaczy także wątek potencjalnej koalicji z Konfederacją. Błaszczak w wywiadzie nie wykluczył takiego scenariusza, choć jednocześnie atakował to ugrupowanie za brak wyraźnego odcięcia się od Donalda Tuska i odmowę akceptacji „10 punktów Kaczyńskiego”. To pokazuje kolejną sprzeczność: PiS chętnie mówi o warunkach, jakie stawia potencjalnym partnerom, choć realnie nie ma dziś narzędzi, by te warunki wyegzekwować.

Dla wyborców, którzy oczekują od polityków pragmatyzmu i umiejętności budowania szerokich porozumień, taka postawa musi wyglądać jak polityczny teatr odgrywany w zamkniętym klubie. PiS kreuje w nim rzeczywistość, w której to partia decyduje, kto z kim może rządzić – zupełnie ignorując fakt, iż to wyborcy rozdają karty, a układ sił w Sejmie jest dziś zupełnie inny niż w latach ich dominacji.

Ostatecznie, rozmowy o premierze Kaczyńskim można traktować jako dowód, iż PiS po prostu nie ma pomysłu na siebie w nowych realiach. Partia zredukowała polityczne planowanie do nostalgicznego marzenia o powrocie do punktu sprzed przegranych wyborów. Problem w tym, iż czas nie stoi w miejscu, a wyborcy – choćby ci wierni – zaczynają dostrzegać, iż lider, który przez dekady uchodził za wybitnego stratega, dziś porusza się raczej po omacku.

Idź do oryginalnego materiału