O RZECZNIKACH BUDOWANIA NA OSUWISKACH I PROWADZĄCYCH KU SAMOZATRACENIU

3 dni temu

Przypisywana świętemu Augustynowi zasada mówi, iż gdzie Bóg jest na pierwszym miejscu – także wszystko inne znajduje się na adekwatnym miejscu. A co się dzieje z instytucjami, zbiorowościami, państwami całkowicie eliminującymi ze swego życia osobę Boga? Zarys skutków takiego „budowania” w swojej książce pt. „Złoty cielec i fałszywi prorocy. Państwo jako narzędzie walki z Bogiem” przedstawił ksiądz profesor Piotr Mazurkiewicz.

Autor, wybitny znawca nauk społecznych, w sposób ogromnie interesujący prowadzi nas przez dzieje cywilizacji, naszą uwagę skupiając na ich fazach kryzysowych. Okazuje się, iż w każdym przypadku przyczyną zachwiania odwiecznego ładu, co zawsze oznaczało nieszczęście wielkich rzesz ludzi, była próba wyeliminowania czynnika dla każdej zbiorowości stanowiącego fundament niezbywalny – czynnika Boskiego.

Okładka książki „Złoty cielec i fałszywi prorocy. Państwo jako narzędzie walki z Bogiem” autorstwa ks. Piotra Mazurkiewicza, wyd. Biały Kruk.

Ludowa mądrość, żartobliwie upominająca błądzących słowami „Hulaj dusza, piekła nie ma”, bez wątpienia jest owocem wielowiekowych doświadczeń pożytkowanych przez ludzi prostych, ale zdolnych do myślenia zdroworozsądkowego i logicznego wnioskowania. Z jakichś jednak przyczyn nader często rozumu brakuje elitom państw i społeczeństw a przede wszystkim opętańcom zdolnym wejść w rolę liderów i wcielać w życie idee szaleńcze, skrajnie nielogiczne, prowadzące ku kolejnym wielkim katastrofom. A przecież choćby postacie uchodzące za rewolucyjne, w rodzaju Napoleona I Bonaparte potrafiły stwierdzać, iż „wizja największego choćby geniusza jest niczym w zestawieniu ze skarbcem doświadczeń ludzkości”. A Wiktor Suworow, opisując wydarzenia sowieckiej interwencji w Czechosłowacji, mającej miejsce w pamiętnym roku 1968, odnotował m.in. taką radę mieszkańca czeskiej Pragi, kierowaną pod adresem sowieckich oficerów: „Trzeba było najpierw ten wasz komunizm przetestować na szczurach, zanim zaczęliście go zaprowadzać wśród ludzi!”

Prowadząc swych czytelników przez kolejne jakże bolesne i kosztowne (kosztujące przede wszystkim śmierć i cierpienie wielkich mas ludzkich) doświadczenia ludzkości przypomina gorzką prawdę o skali poparcia, jaką zdołało uzyskać wielu skrajnie toksycznych przywódców. A także wiele ideologii, które z samej istoty rzeczy oznaczały kopanie sobie grobów przez tych, którzy za nią podążali. Nie trzeba przy tym choćby sięgać do tej wiedzy, która chyba powinna być powszechną. Czyli np. do zawartej w świadectwach historii czy wielkiej literaturze. Każdy znający choćby podstawowy zestaw szkolnych lektur musiał się przecież spotkać z poglądem takim, jak prowidencjalizm. W ojczystej literaturze Polaków ta oczywistość niemożności zbudowania czegokolwiek pozytywnego a zarazem odwróconego od Boskiego prawa – dobitnie wyrażone jest m.in. na kartach „Nie – Boskiej komedii” Zygmunta Krasińskiego. Dla uniknięcia dróg ku najbardziej zgubnym manowcom wystarczy jednak choćby nie znajomość podstawowych lektur, ale – najbardziej elementarnych pojęć. Bo przecież absolutnie nikt z na poziomie choćby elementarnym znający pojęcie „państwo” – nigdy nie użyje pojęcia takiego, jak „państwo neutralne światopoglądowo”. Rozumiejąc bowiem, iż do najbardziej fundamentalnych funkcji państwa (funkcji tak fundamentalnych, iż w zasadniczej mierze po to właśnie były i są państwa powoływane) należy stanowienie – prawa. A absolutnie każde prawo – wyrasta na gruncie takiej a nie innej etyki. Wynika więc z jakiegoś właśnie – światopoglądu. Oddzielenie więc państwa od światopoglądu jest równoznaczne z unicestwieniem bytu zwanego państwem. Nigdy więc nie było, nie ma i nie będzie czegokolwiek takiego, jak jakiekolwiek „państwo neutralne światopoglądowo”. Każdy więc, kto posługuje się takim pojęciem, musi być oszczercą, złoczyńcą a w najlepszym razie – krańcowym ignorantem. A każdy, kto przyłożył rękę do uczynienia jakiejś normy prawnej z wewnętrznie sprzecznego pojęcia rzekomego „państwa neutralnego światopoglądowo”, wyrządził zło o nieobliczalnych skutkach. Dokonał bowiem tym samym oparcia konstruktu społecznego na fundamencie złożonym z dynamitu, trotylu o ile nie materiału jeszcze bardziej niszczycielskiego. Taka konstrukcja albo eksploduje albo czyniąc z kłamstwa elementarną normę – przekształcać będzie ziemskie realia w realia piekła na ziemi.

Krańcowy absurd „państwa neutralnego światopoglądowo” najczęściej służy cynicznemu maskowaniu wrogości do Boga i religii. Pod hasłem owej „neutralności” w rewolucyjnej Francji splądrowano i upaństwowiono wszystkie nieruchomości Kościoła równocześnie eksterminując wielką część osób stanu duchownego, delegalizując zgromadzenia zakonne, zakazując wierzącym ich odwiecznych praktyk religijnych. Pod tym samym hasłem w ciągu jednego tylko miesiąca w samej Moskwie wysadzono w powietrze siedemset cerkwi. Kuriozalną normą wielu państw szczycących się swą „neutralnością światopoglądową” jest zakaz istnienia w przestrzeni publicznej znaków chrześcijańskiej wiary a także tradycyjnych strojów księży czy sióstr zakonnych. W tych samych krajach nikt jednak nie sprzeciwia się rytualnej odzieży islamu czy zbiorowym modłom muzułmanów pięć razy dziennie blokującym ruch uliczny. Nie świadczy to o niczym innym, jak tylko o państwowej wrogości w stosunku do chrześcijan i paraliżującym tchórzostwie wobec przybywającym z tą religią, której wyznawcy nie wahają się podrzynać gardeł wszystkim w jakikolwiek sposób stającym im na drodze. Ni mniej ni więcej – mamy dziś dość dowodów na to, jak „państwa neutralne światopoglądowo” potrafią być bezwzględne w stosunku do religii rzeczników pokoju i godzące się na wszystko, gdy do czynienia mają z agresywnymi i nie przebierającymi w środkach.

Nie jest dziełem przypadku, ale odwieczną antropologiczną normą, istnienie we wszystkich cywilizacjach i kulturach sfery zwykle określanej jako „tabu”. Sfera ta zawierała zawsze to, co wszyscy uważali za bezdyskusyjną oczywistość, za – świętość. I to taką, która stanowiła imponderabilium gwarantujące istnienie ładu w sprawach najważniejszych. Do takich nie podlegających dyskusji spraw fundamentalnego ładu należą wartości takie, jak ludzkie życie. Tę jakże zasadniczą sprawę pozostawiano w rękach – Boga. I nie pozwalano sobie na ingerowanie w to, kto ma prawo do życia a kto nie. Wyjątek stanowić mogło tylko karanie odebraniem życia za zbrodnię najcięższą. Właśnie taką, jak zbrodniczo nieuzasadnione – odebranie komuś życia. Natomiast decydowanie o tym, kto ma prawo się narodzić a kto nie – zawsze pozostawało poza sferą przynależną komukolwiek z ludzi. Podobnie, jak ocena, czy jakieś życie jest warte życia czy też nie. Życie ludzkie, jako świętość w każdej postaci, nie podlegało ziemskiej jurysdykcji. To stąd Biblijne zalecenie a choćby nakaz: „Czcij ojca swego, choćby choćby rozum stracił”. Bo nie posiadanie rozumu stanowi o człowieczeństwie. Tę fundamentalną zasadę ważył się nadkruszyć dopiero Kartezjusz ze swoim „Myślę więc jestem”. Na co należałoby zapytać: „A jeżeli utraciłem zdolność myślenia to znaczy, iż mnie już nie ma?” Nie przypadkiem prekursor epoki oświecenia był też prekursorem czasów pogardy dla życia, czasów ludobójstw dokonywanych w Wandei i nie tylko. A w ślad za nimi postąpiły rzekome „prawa” do zbrodni takich, jak aborcja czy eutanazja. „Prawa” w dzisiejszym jakże zdegenerowanym świecie zaliczane choćby do „praw człowieka”.

Jeszcze w latach osiemdziesiątych Polska była najpierwszym koryfeuszem walki z totalitaryzmem, pierwszą odrzucającą jakże nikczemną ideologię marksizmu. Kres tej odrażającej doktryny nie polegał jednak na odrzuceniu jej jako jednoznacznego – zła. Ten rzekomy kres polegał na daleko posuniętym kompromisie z tym właśnie – złem. Uruchomiona w końcu lat osiemdziesiątych ustrojowa transformacja, w ramach której bohaterowie walki o wolność strącani byli na społeczny margines, wyszydzani i skazywani na nędzę a beneficjentami stawali się wczorajsi tyrani i zbrodniarze uprzywilejowani bezkarnością i prawem do nieograniczonego rabunku – musiała przynieść obecną degrengoladę. A wraz z nią na masową skalę – przetrącanie moralnych kręgosłupów. Czyż mogło być inaczej, jeżeli „historyczny kompromis” przyniósł karanie za szlachetność i nagradzanie za podłość?

Odrzucenie wszystkiego, co w całej tradycji naszej cywilizacji najświętsze, najszlachetniejsze, najbardziej twórcze i najpozytywniej zapładniające – musiało prowadzić i prowadzi dziś ku coraz większemu zniewoleniu człowieka. Świat, w którym zamiast szanowanych przez wszystkich świętości wprowadza się procedury wymyślane przede wszystkim w interesie wąskiej, egoistycznej i całkowicie bezdusznej kliki – jest budowaniem rzeczywistości postawionej na głowie. A w takiej rzeczywistości nie ma miejsca na godność osoby ludzkiej i na elementarną normalność. To stąd tak nachalnie dziś promowane są wszelkiego rodzaju wynaturzenia, mające dziś już nie tyko prawny status normy, ale wartości nobilitowanej, wywyższonej, uprzywilejowanej.

Wspaniała, znakomicie wydana, ilustrowana przepięknie i jakże trafnie dziełami wielkiej europejskiej sztuki księga autorstwa księdza profesora Piotra Mazurkiewicza to pasjonujący wykład, którego każdy niemal wers pobudza do refleksji. Zwykle niewesołych, ale zawsze ogromnie nam potrzebnych. Ta książka porządkuje myśli wszystkich zaniepokojonych coraz większym dryfem współczesnego nam świata. Ułatwia zrozumienie przyczyn, wyposaża w intelektualny i duchowy oręż obrony. Jest to więc książka ze wszech miar godna posiadania, czytania, rozważania, studiowania.

Artur Adamski

Idź do oryginalnego materiału