Karol Nawrocki, świeżo zaprzysiężony prezydent, rozpoczął swoją kadencję od zapowiedzi, która wstrząsnęła sceną polityczną. Ogłosił, iż powoła Radę ds. naprawy ustroju państwa, której zadaniem będzie przygotowanie projektu nowej konstytucji.
W jego wizji do 2030 roku Polska miałaby przyjąć zupełnie nową ustawę zasadniczą. To odważne słowa, ale i niezwykle kontrowersyjne. Bo zanim zaczniemy rozmawiać o samych pomysłach, trzeba postawić fundamentalne pytanie: czy Karol Nawrocki w ogóle ma mandat, by zmieniać ustrój państwa?
Konstytucja jest najważniejszym aktem prawnym w państwie. To dokument, który powinien być zmieniany jedynie w wyjątkowych okolicznościach, po szerokim konsensusie społecznym i politycznym. Tymczasem propozycje Nawrockiego brzmią tak, jakby konstytucja była kolejnym polem do partyjnych eksperymentów.
Planowane zmiany są ogromne: modyfikacji miałby ulec praktycznie każdy rozdział ustawy zasadniczej. Najważniejsze to zmiana modelu ustrojowego – odejście od obecnego systemu parlamentarno-gabinetowego na rzecz „półprezydenckiego” albo kanclerskiego. W obu wariantach oznacza to jedno: znaczące wzmocnienie władzy głowy państwa. I trudno nie zauważyć, iż to rozwiązanie miałoby przede wszystkim zwiększyć pozycję samego Nawrockiego.
Nie ma nic złego w dyskusji o konstytucji. Spory kompetencyjne między instytucjami rzeczywiście się zdarzają, a konstytucja z 1997 roku nie jest dokumentem doskonałym. Problem polega jednak na tym, iż obecny prezydent nie ma społecznego mandatu, by proponować tak daleko idące reformy. Nawrocki wygrał wybory w specyficznych okolicznościach – przy niskiej frekwencji i w atmosferze głębokiego podziału politycznego. Nie ma za sobą większości konstytucyjnej w parlamencie, nie ma też szerokiego poparcia społecznego. Próba narzucenia tak fundamentalnych zmian w sytuacji, gdy społeczeństwo jest skrajnie spolaryzowane, wygląda bardziej na zawłaszczanie ustroju niż jego naprawę.
Nie można patrzeć na inicjatywę Nawrockiego w oderwaniu od Prawa i Sprawiedliwości. To właśnie PiS od lat traktuje konstytucję jako przeszkodę, którą należy ominąć lub nagiąć, a nie jako fundament, który należy szanować. Wystarczy przypomnieć kryzys wokół Trybunału Konstytucyjnego, spory o KRS czy podporządkowywanie sądów. Teraz, gdy partia nie ma większości pozwalającej realnie zmienić konstytucję, prezydent zapowiada „konwencję konstytucyjną”, na której pomysły zostaną ogłoszone. To próba obejścia rzeczywistości politycznej i narzucenia społeczeństwu projektu, którego nikt tak naprawdę nie oczekiwał.
Pod płaszczykiem naprawy ustroju prezydent i PiS proponują rozwiązania, które w praktyce oznaczają koncentrację władzy. Wzmocnienie roli głowy państwa, większy wpływ na sądownictwo, zapisy ograniczające aktywność polityczną sędziów – to brzmi jak katalog życzeń dla ugrupowania, które od lat dąży do osłabienia mechanizmów kontroli i równowagi. choćby postulaty pozornie neutralne, jak ochrona granic czy umocnienie samorządów, brzmią podejrzanie w ustach partii, która wielokrotnie pokazywała, iż woli centralizację niż realny dialog.
Oczywiście, dyskusja o konstytucji nie powinna być tabu. Świat się zmienia, Polska się zmienia, a dokument z 1997 roku nie odpowiada na wszystkie wyzwania XXI wieku. Ale taka dyskusja musi być prowadzona w sposób transparentny, ponadpartyjny i przede wszystkim – z udziałem obywateli. Nie może być tak, iż prezydent wywodzący się z obozu PiS jednostronnie ogłasza potrzebę zmiany całego systemu i przedstawia swoją wizję jako odpowiedź na „wolę Polaków”. To nie jest obiektywne rozpoznanie społecznych potrzeb, ale partyjny projekt przebrany w szaty reformy.
Karol Nawrocki nie ma mandatu do zmiany ustroju. Nie ma go dlatego, iż jego wybór nie dawał tak szerokiej legitymacji. Nie ma go, ponieważ konstytucja nie jest prywatnym projektem jednej partii, ale dobrem wspólnym wszystkich obywateli. A próby jej gruntownej zmiany bez realnego porozumienia ponad podziałami są nadużyciem.
PiS pokazuje po raz kolejny, iż traktuje instytucje państwa jak własność. Zamiast wzmacniać konstytucję i uczyć się jej przestrzegać, próbuje pisać ją na nowo pod własne potrzeby. To droga donikąd. Polska nie potrzebuje dziś kolejnego politycznego eksperymentu, ale stabilności i zaufania do prawa. I tego żaden projekt Nawrockiego ani żadna konwencja PiS nie zapewnią.