Zwycięstwo Karola Nawrockiego w wyborach prezydenckich, potwierdzone przez Sąd Najwyższy, miało być triumfem Prawa i Sprawiedliwości (PiS).
Jednak zarzuty o fałszerstwa wyborcze, podnoszone przez opozycję, w tym mecenasa Romana Giertycha, rzucają cień na jego mandat. Nawrocki, zamiast zmierzyć się z tymi oskarżeniami w sposób merytoryczny, przyjmuje postawę arogancji i lekceważenia, która podważa jego zdolność do pełnienia roli prezydenta wszystkich Polaków. Jego podejście do sprawy budzi poważne obawy o to, jak będzie sprawował urząd w obliczu kryzysów.
Nawrocki, pytany o zarzuty fałszerstw wyborczych, konsekwentnie unika głębszej refleksji. W rozmowie z Polsat News, zamiast odnieść się do konkretnych wątpliwości podnoszonych przez Giertycha, który wskazywał na analizę dr. Krzysztofa Kontka sugerującą nieprawidłowości, prezydent elekt ograniczył się do ogólnikowych stwierdzeń o „woli narodu”. „10,5 miliona Polaków nie może się mylić” – powiedział, jakby liczba głosów automatycznie wykluczała możliwość manipulacji. Ta retoryka, choć chwytliwa, ignoruje fakt, iż choćby w demokratycznych systemach fałszerstwa zdarzają się na poziomie procedur, a niekoniecznie w skali masowej. Nawrocki, zamiast domagać się przejrzystego wyjaśnienia, wybiera narrację siły, co zdradza brak politycznej dojrzałości.
Krytyka Giertycha, który nazwał sędziów SN „przebierańcami i uzurpatorami” i podważył ważność decyzji o uznaniu wyborów, wymagała od Nawrockiego rzeczowej odpowiedzi. Zamiast tego prezydent elekt bagatelizuje sprawę, sugerując, iż rząd „nie potrafi pogodzić się z porażką”. Takie podejście jest nie tylko nieodpowiedzialne, ale i niebezpieczne. W sytuacji, gdy zaufanie do instytucji państwa jest kruche, a Izba Kontroli Nadzwyczajnej SN budzi kontrowersje z powodu reform sądownictwa przeprowadzonych przez PiS, Nawrocki powinien dążyć do transparentności, a nie eskalować polaryzację. Jego milczenie w sprawie szczegółów analizy Kontka, mimo jej metodologicznych słabości, pozostawia pole do spekulacji, iż ma coś do ukrycia.
Radosław Sikorski, komentując postawę Nawrockiego, zauważył: „Jeśli prezydent elekt pozwoli się zbriefować przez MSZ, to się dowie, iż nie ma czegoś takiego jak bezwarunkowe wejście do UE”. Ta ironiczna uwaga, choć dotycząca polityki zagranicznej, dobrze oddaje problem z Nawrockim: brak gotowości do dialogu i nauki. W kwestii wyborów prezydent elekt zdaje się przyjmować podobną strategię – zamiast zaprosić niezależnych ekspertów do zbadania zarzutów, woli stać na stanowisku, iż jego zwycięstwo jest niepodważalne. To podejście rodzi pytanie, czy Nawrocki będzie prezydentem otwartym na krytykę, czy raczej figurantem realizującym linię PiS.
Najbardziej niepokojąca jest jego reakcja na sugestie, iż wybory mogły zostać zmanipulowane. Zamiast zaproponować audyt procedur wyborczych, który mógłby rozwiać wątpliwości, Nawrocki zdaje się polegać wyłącznie na autorytecie SN, którego niezależność jest kwestionowana przez opozycję i część prawników. „To oświadczenie nie jest orzeczeniem SN” – napisał Giertych na platformie X, wskazując na konstytucyjne wątpliwości. Nawrocki, ignorując te zarzuty, nie tylko podsyca nieufność, ale też daje opozycji amunicję do dalszych ataków. Jego brak inicjatywy w tej sprawie sugeruje, iż bardziej zależy mu na utrzymaniu narracji zwycięstwa niż na budowaniu zaufania społecznego.
Zaprzysiężenie Nawrockiego, zaplanowane na 6 sierpnia, może stać się punktem zapalnym. jeżeli marszałek Sejmu Szymon Hołownia zakwestionuje ważność wyborów, prezydent elekt znajdzie się w centrum kryzysu konstytucyjnego. Jego dotychczasowa postawa – pełna buty i unikania trudnych pytań – nie wróży dobrze. Nawrocki, zamiast gasić pożar, dolewa oliwy do ognia, co może zaszkodzić nie tylko jemu, ale i stabilności państwa. W obliczu zarzutów o fałszerstwa potrzebna jest pokora i transparentność, a nie partyjna lojalność. Niestety, Nawrocki wybiera tę drugą drogę, stawiając pod znakiem zapytania swoją przyszłą prezydenturę.