Nasze felietony: Własny punkt widzenia (30). ‚Profanacja’ narodowych kolorów na meczu siatkówki, czyli co mają pseudopatrioci do ciapatych

3 dni temu

Dialektycznie i aksjologicznie

Bóg mi świadkiem, próbowałem. Próbowałem pogodzić się z rzeczywistością i jakoś żyć. Wszak Koalicja Obywatelska wciąż rządzi i nic nie wskazuje na zmianę ekipy, mimo iż są tacy, którzy przebierają nóżkami, aby ponownie dopchać się do koryta. Płonne nadzieje, jeszcze tyle trzeba rozliczyć, jeszcze tyle trzeba zreformować, jeszcze tyle trzeba wdrożyć… Rządzący i bez tego mojego pisania doskonale wiedzą, co mają robić, ale już obywatele nie. Często nie potrafią z odpowiednim dystansem interpretować zmian zachodzących w kraju. Bo to, iż Nawrocki został prezydentem, co potwierdził Sąd Najwyższy, to jedno, ale to, iż do głosu dochodzą ultraprawicowcy, którzy przy cichym poparciu prezydenta elekta i opozycji zaczynają narzucać swoje poglądy, to inna para kaloszy.

Bo kto to widział, żeby banda oszołomów, samozwańczych obrońców granicy, bez nijakich umocowań prawnych blokowała przejścia, wyręczając powołane do tego służby. I o zgrozo, te służby boją się reagować na liczne przykłady łamania prawa, w obawie przed niepewną przyszłością. Bo kto wie, czy taki Bąkiewicz nie zostanie kiedyś ich zwierzchnikiem?! Takie teraz mamy czasy. Skoro człowiek z półświatka, kibol i naciągacz może zostać prezydentem, to czemu taki troglodyta nie mógłby zostać ministrem spraw wewnętrznych, szefem celników albo pograniczników? W tym kraju wszystko jest możliwe! Każda głupota jest możliwa. Mamy wszak demokrację.

Szowinizm i ksenofobia to dopiero początek, tak rodził się nazizm, a w tej chwili w naszym kraju być obcokrajowcem z nieco ciemniejsza karnacją, to wyzwanie. Szczyt odwagi, jak „przejść w turbanie po Manhattanie”, i obawiam się, iż niedługo w Polsce osoby odbiegające od słowiańskiego wzorca będą miały powody do obaw. No bo czym jest nagonka Brauna na Żydów? On odpodmiotowiłby ich i kazał chodzić rynsztokiem. Bąkiewicz ciapatych zamykałby w obozach, konfiskował interesy, a w skrajnych przypadkach eksterminował. Murzyni znienawidzeni są przez cały ciemnogród, i nie zdziwiłoby mnie, gdyby musieli, korzystając z komunikacji publicznej, jeździć w wydzielonych sektorach. No i Ukraińcy. Oni fizycznie niczym nie odbiegają od naszych standardów, tylko ten akcent, on ich gubi. Dlatego zabrać im socjal, a w obiektach użyteczności publicznej, zwłaszcza w szpitalach i przychodniach, spychać na koniec kolejki, dopóki ostatni Polak nie zostanie obsłużony. Polska dla Polaków! – jakieś takie hasło wybrzmiewa z ust nacjonalistów.

No to pójdźmy dalej i skandujmy hasła innych nacji: Niemcy dla Niemców, Francja dla Francuzów, Ameryka dla Amerykanów itd. A nas Polaków wszędzie pełno! Jak jakaś zaraza rozleźliśmy się po świecie, zamiast siedzieć w kraju i razem z innymi gotować się w tym przysłowiowym kotle. Strefa Schengen okazała się niewypałem, nietrafionym pomysłem, i najwyższy czas to zmienić. Właśnie weszły w życie selektywne, czasowe kontrole graniczne, co nadzorował będzie Bąkiewicz ze swoimi bojówkami. Pytam się, gdzie jest państwo? Jak długo będzie tolerowało anomię w systemie kontroli granicznej, i w każdej innej dziedzinie życia publicznego?

Taki Mentzen może zacząć nawoływać do niepłacenia podatków i składek ZUS – czemu nie? Rydzyk może wprowadzić obowiązkowy udział w mszy świętej, a Braun – publiczne piętnowanie niewierności i osób LGBT. o ile państwo stanowczo nie zareaguje i nie ukróci uzurpacji oraz mieszania się osób nieuprawnionych w proces funkcjonowanie państwa, to niedługo może okazać się, iż Konstytucja i cały system prawny, na którym opiera się praworządność, przestanie obowiązywać. Każdy oszołom będzie mógł brać sprawy w swoje ręce i pisać własne prawo, wprowadzając samosądy, lincze i karę śmierci. Oczywiście wszystko – pro publico bono!

I tak dialektycznie i aksjologicznie rekapitulując ten felieton, zastanawiam się: o co Panu Bogu szło, kiedy postanowił stworzyć archetyp Polaka? Dialektycznie, naprawdę staram się pojąć i zrozumieć poglądy jednej i drugiej strony, i nijak nie potrafię znaleźć wspólnego mianownika. Aksjologicznie zaś poszukuję uniwersalnej wartości, takiej, która nie będzie przez nikogo podważana, i tak mi się wydaje, iż taką wartością jest wolna i bezpieczna Polska, i dobrostan obywateli, ale semantycznie nie da się tego zdefiniować. Bo takie desygnaty to są konkrety, na których opiera się jakaś idea, zaś pustosłowie, które nie jest poparte czynami, to demagogia, mająca robić ludziom wodę z mózgu.

Nocne Polaków rozmowy

Fala krytyki, jaka przetoczyła się przez kraj w związku z nocnym spotkaniem marszałka Szymona Hołowni z przedstawicielami opozycji, jest jaskrawym świadectwem zainteresowania społeczeństwa sprawami ojczyzny. Cóż tak poruszyło obywateli? – zadamy sobie pytanie. Ano nocna pora i nimb tajemniczości je otaczający. Co prawda marszałek nie odżegnywał się od wizyty w mieszkaniu A. Bielana, i choćby zabrał ze sobą kumpla, M. Kamińskiego, do pary, bo mieli rozrzucić kilka roberków w brydża, a przy okazji pogawędzić o bieżących sprawach kraju. Gdyby z tej towarzyskiej pogawędki wykluła się jakaś wspólna myśl czy dajmy na to „kontrakt”, wszak posługiwali się „wspólnym językiem”, to i z korzyścią dla państwa mogło się ono zakończyć, co nie pozostałoby bez wpływu na przyszłe losy Rzeczypospolitej.

Kamiński i Hołownia zarzekają się, iż nie było mowy o rządzie technicznym, i ja mu wierzę. Pierwsze prawo rzymskie (pacta sund servanda – umowy muszą być dotrzymywane) – jest gwarancją Koalicji 15 października, dlatego nietaktem byłoby podejrzewanie koalicjanta o kolaborację z opozycją. Wszak S. Hołownia to szczwany lis, i nie będzie grał na dwa fronty. Czemu nocą spotkał się z pisiorami, i czemu w tajemnicy? Tylko dlatego, żeby nie robić wokół tego spotkania wielkiego szumu, bowiem sprawy publiczne załatwia się w cieniu gabinetów, a w brydża gra się prywatnie, w zaciszu domowym. Dziadek, co prawda, trochę spóźnił się na końcową rozgrywkę, ale na pewno siedział z graczami przy stole i z drugiego szeregu wykładał karty. Trudno powiedzieć, jak wysoko licytowali, kto kogo impasował, a kto kogo postawił w przymusie, bo bezpośredniej relacji nie było, ale wnioskować należałoby, iż „partię zrobili”.

Szkoda tylko, iż do stołu nie zaproszono mistrza Korwina. On pokazałby leszczom, jak się gra. Krótka konkluzja ze spotkania: Bridge, czyli most, na pewno został przerzucony przez „przepaść”. A czy będą stawiane kolejne przęsła? Hołownia, jako troskliwy marszałek i patriota, na pewno nie będzie palił za sobą mostów, wszak jest w koalicji. Ale ani w impasie, ani w przymusie nie jest, wszystko zależy od atutowego fitu i końcowego „kontraktu”. Z kim zasiądzie do kolejnego rozdania i kogo weźmie na tapetę, pozostaje sprawą otwartą. Wszak brydż to gra towarzyska, choć szulerzy miewają znaczone karty…

Ewolucja czy ewaluacja

Indywidualności to spirytus movens cywilizacji, i nigdy nie były to gołąbki pokoju, raczej synowie Marsa lub Engelsa. Mam wizję, mam pomysły i chcę je zrealizować, i nieważne są metody, aby dopiąć swego. Cel uświęca środki – jedynie taką ideologią potrafili kierować się pomazańcy, niszcząc po drodze wszystko, co stanęło im na zawadzie. Ambicje przeradzały się w obsesję i zaczynało się szaleństwo, droga do wyimaginowanego celu, jakiegoś celu, jeszcze niesprecyzowanego, ale stawiającego nawiedzonego delikwenta w pozycji korzystniejszej, niźli był przed podjęciem działań. Alea iacta est – kości zostały rzucone! (przy czym pamiętać należy, iż każde rzucone kości, mogą stanąć w gardle, albo odbić się czkawką, ale kto nie ryzykuje, nie pije szampana).

Jak mawiał Einstein, „jedyna stała we wszechświecie to ruch”. Dlatego zmiany są jego naturalnym elementem, motorem napędowym każdego „układu”. Gdyby nie atawistyczna dziecięca ciekawość – dlaczego tak? – do tej pory nie zeszlibyśmy z drzew, nie okiełznalibyśmy ognia i kołem nie potoczyłaby się fortuna ludzkości. Czyli, jak pokazuje historia, stagnacja to piach w tryby postępu, zaś rewolta to jego smar, bo jak wiadomo, „kto nie smaruje nie jedzie”. Ewolucja i ewaluacja, dla laika to niemal to samo, a w rzeczywistości dwa skrajne pojęcia. Gdyby Koalicja 15 października ewoluowała, o ewaluację pracy rządu byłbym spokojny. Tymczasem notowania spadają, bo oczekiwania społeczne były większe.

Twarde i miękkie efekty projektu Koalicji Obywatelskiej są odzwierciedleniem jej rządów. Twarde odwlekane są w czasie, co przekłada się na miękkie, i stąd ten spadek poparcia. Rządy Koalicji 15 października miały być przełomem w dziejach kraju, tymczasem ich bezsilność wobec systemu zbudowanego przez poprzednią ekipę stają się jego Nemezis, co skwapliwie wykorzystuje opozycja. Ona osiągnęła swój cel: końcowa ewaluacja jej rządów przyniosła efekty, zarówno twarde, jak i miękkie, które teraz procentują. Zabetonowane instytucje państwowe i zindoktrynowane umysły znacznej części społeczeństwa, to wielkie osiągnięcie prawicy. Komuniści czterdzieści pięć lat próbowali otumanić naród i wmówić mu, iż czarne nigdy nie będzie czarne, a białe nigdy nie będzie białe, a prawicy teraz się udało. I odgraża się, iż nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa, iż po przejęciu władzy pójdzie o wiele dalej, skąd już nie będzie odwrotu.

Ferment siany przez opozycję wydaje plon, czego skutkiem są niesnaski w samej Koalicji, a „wiel-błąd” Hołowni był ich dopełnieniem. Wierzę, iż wstrząs spowodowany tym niefortunnym posunięciem wywoła efekt kobry, i przyniesie opamiętanie, a knowania opozycji obrócą się przeciw niej, bo zmobilizują rząd do jego rekonstrukcji i uporządkowania wspólnych spraw. Przed nami ponad dwa lata rządów Koalicji 15 października. Negatywne skutki perfidnych działań przywódcy zjednoczonej prawicy zostały zdiagnozowane i zdefiniowane, co w przyszłości zminimalizuje ich wpływ na efektywność działań obecnego rządu. Bez mała trzydzieści miesięcy, które pozostały, to szmat czasu. To szansa dla Koalicji 15 października na naprawę tego, co zepsuła zjednoczona prawica. A ostateczna ewaluacja jej rządów znajdzie odzwierciedlenie przy urnach wyborczych w 2027 roku.

Ad vocem.

W żaden sposób nie gloryfikuję poczynań człowieka, który zapragnął być „emerytowanym zbawcą narodu”. Pragnę jedynie wykazać, iż choćby największy szkodnik może być przyczynkiem do naprawy państwa. „Jam częścią tej siły, która wiecznie zła pragnąc, wiecznie dobro czyni”.

Pierwszy z grzechów głównych!

Nie to, iż pycha, nie to, iż narcyzm, nie to, iż samouwielbienie, ot po prostu głupota i brak doświadczenia. I to wszystko. Kolejna ofiara wybujałego ego. Chyba nie muszę wymieniać z imienia i nazwiska osoby, którą rysuję? Mieć taki potencjał, skupić wokół siebie tylu zacnych ludzi, patriotów, którym dokuczał duopol, i na przekór logice i zdrowemu rozsądkowi roztrwonić tak skrzętnie gromadzony majątek. A może to nie był majątek trwały, tylko kredyt zaufania, który trzeba spłacić? Oczywiście u społeczeństwa.

Takie meteory pojawiały się na politycznym firmamencie od zarania, a ich krótka obecność na nieboskłonie zawsze kończyła się jednako. Najpierw rozbłyskały, by po chwili spopielić się i odejść w ciemność. Jak już jakieś obce ciało wpadnie w polityczną atmosferę, zaczyna podlegać przyciąganiu, grawitacji, aberracji, sile, która włada całym układem. To jest jak igranie z czarną dziurą, jak z przekraczaniem horyzontu zdarzeń – drogi powrotnej nie ma, i nie wiadomo, czego spodziewać się w jej wnętrzu. Ryzyko jest ogromne, ale niewiadoma kusi.

Iluż to podejmowało próby pokonania prawa ciążenia? Wielu. I wszyscy skończyli jednako, ulegli spopieleniu. Był Giertych, był Palikot, był Petru, był Kukiz (to tylko niektóre nazwiska), jest Mentzen, jest Braun, jest Zandberg (typowo polskie nazwiska, ale to tylko dygresja), no i oczywiście nasz bohater, wizjoner, człowiek, który myślał o Polsce za ćwierć wieku, człowiek, który chciał zbudować most do przyszłości, wierząc w cuda (bo on bardzo wierzący jest). Nie wiem, czy uda się mu zrealizować marzenia. Był na dobrej drodze i coś popsuł. Ambicja to zły doradca, zżera ludzi od środka, odbiera możliwości chłodnej oceny sytuacji i prowadzi na manowce. Egoizm, egotyzm czy egocentryzm to kiepskie sposoby na zbudowanie własnej pozycji, bowiem pozycję w środowisku buduje otoczenie (jak cię widzą, tak cię piszą).

To łebski chłop jest, z nim warto się układać, na niego warto postawić… – chodziły głosy w środowisku. Wielu tak myślało i wielu się zawiodło. Albo on zawiódł wielu. A może tylko pobłądził, i jeszcze ideały, nie konformizm, partykularyzm i koniunkturalizm, ponownie zaczną mu przyświecać? Pycha z trony spycha!

Schengen dla religii

Polak – to brzmi dumnie! To dlaczego jakieś oszołomy przyprawiają mi gębę homofoba, ksenofoba, szowinisty, antysemity, antykosmity i przedstawiciela rasy panów? Jakieś zbójeckie ugrupowania, jakieś bojówki, jacyś kibole z „krzyżem na czole” i kijem bejsbolowym w dłoni, stojący na granicy, to teraz wizerunek Polaka (już wolałem skarpetki i sandały) katolika, który w imię boże broni kraju przed najazdem antychrysta.

Ale ja nie mam mordy Bąkiewicza, Brauna, Dudy czy Nawrockiego. I kiedy patrzę w lustro, widzę ludzką twarz człowieka, istoty stworzonej na obraz i podobieństwo… i żadna wiara tego nie zmieni. Zadne opium dla mas nie zawróci mi w głowie i nie zniekształci rzeczywistości. choćby w krzywym zwierciadle moja twarz należy do mnie. To dzięki niej jestem rozpoznawalny i nikt nie pomyli mnie z sąsiadem. choćby Chińczycy swego czasu, w jednakowych mundurkach, zachowali odrobinę indywidualności, chociaż każdy chciałby przywdziać maskę Mao, jak katolicy maskę Jezusa. Nie Żyda (którym był), a Europejczyka, a najlepiej Polaka.

Gdzie leżą granice głupoty i nietolerancji? Czy na pewno na granicach, a może na ambonach? Na Jasnej Górze, skąd płyną słowa nienawiści do wszystkiego, co obce i inne? Taka morda mi dorabiana zniekształca wszystko, co polskie, bo – mordy Wy moje – o ile potraficie, zachowajcie twarz!

Dwubiegunowość, a może dwulicowość?

Z pozoru letni polski weekend, pogoda niczego sobie, sprzyjająca spacerom i marszom, co skwapliwie wykorzystała Konfederacja, wespół z miłośnikami piłki nożnej (korzystających z przerwy w rozgrywkach ligowych), do zamanifestowania swojego sprzeciwu wobec zalewającej kraj fali nielegalnych imigrantów. Wakacyjna sobota (19 lipca), ludzie powinni cieszyć się wolnym i wolnością, tymczasem problem, jaki dotknął ojczyznę, nie daje im spokoju i spędza sen z powiek. Oto grupa patriotów, którym Bóg i Ojczyzna miła, stawiając dobro kraju na pierwszym miejscu, poświęciła swój letni czas na wyrażenie sprzeciwu wobec dziurawej polityki migracyjnej obecnego rządu.

Ta troska o uszczelnienie granic RP jest godna podziwu, bowiem wyraża się nie tylko w ulicznych manifestacjach. Zastosowano jeszcze inne, bardziej bezpośrednie formy protestu. Oto utworzone przez niejakiego Bąkiewicza społeczne bojówki udzielają się non profit, i stojąc na granicy kraju i ludzkiej głupoty bronią obcym siłom wstępu do Najjaśniejszej Rzeczypospolitej. Jeszcze inni aktywiści, z własnej nieprzymuszonej woli, napotkanym przez siebie obcokrajowcom wysyłają jasny przekaz, iż są w naszym kraju intruzami, których status (cudzoziemca) nie uprawnia do korzystania ze zdobyczy cywilizacyjnych (zdobywanych w trudzie i znoju) naszego kraju, czego przejawem są liczne akty fizycznej i psychicznej napaści, przy milczącej akceptacji patriotycznego społeczeństwa.

Tymczasem inna grupa społeczna, tzw. demokratów, zamiast iść ramię w ramię z prawdziwymi patriotami lubo stać na granicy z kibolami, jakby nigdy nic, jakby nie dostrzegając problemu, wybrała się na mecz siatkówki, jakby to była w tym momencie najważniejsza rzecz dla naszego kraju. Tysiące kolorowych obywateli, profanujących narodowe barwy, zasiadła ramię w ramię z Żydami, Murzynami i ciapatymi, a kto wie czy nie z gejami i innowiercami, i z sobie tylko znanych powodów, zapominając o bożym świecie, bratali się z nimi, z tymi, przed którymi patrioci próbują chronić Polskę.

Bez współpracy całego społeczeństwa, wysiłki nacjonalistów, katolików, ultraprawicowców i innych spod Orła Białego mogą okazać się mało skuteczne, bo kto to widział, żeby po przegranym meczu z Kubą nie zwyzywać zawodników od czarnuchów, komunistów, brudasów i czego tam jeszcze! Jedynie w taki sposób można było obronić honor polskiej reprezentacji. A tu nic, zabawa na całego, uśmiechy, śpiewy, feeria euforii i życzliwości. Czy ci kibice siatkówki nie rozumieją, iż tak nie wolno? Kibole zaraz zrobiliby z tym porządek, odpaliliby kilka rac, obrzucili Murzynów wyzwiskami i butelkami, a na znak protestu zdemolowaliby kilka samochodów i wybili kilka szyb, najlepiej w pomieszczeniach należących do obcokrajowców. To by było coś, znak, iż wizerunek państwa nie jest obywatelom obojętny!

W niedzielę ta wierząca część społeczeństwa wybrała się do świątyni Pana, albowiem pamiętała, by dzień święty święcić, i wypowiedzieć znamienne słowa przykazania miłości: „Będziesz miłował Pana Boga swego…, a bliźniego swego, jak siebie samego”. I Jezus nie miał na myśli narcyzmu i egoizmu względem siebie, wręcz przeciwnie, namawiał do miłowania bliźniego, jako istoty boskiej, stworzonej na obraz i podobieństwo. I tu skucha, pustosłowie, bo obcy to zło wcielone, roznoszące zarazki i inne choroby, oraz wyznające innego boga, więc nie można ich miłować. Coś z tym Testamentem jest nie tak! Takoż samo można podejść do miłości wobec Boga. Mimo iż powinna być bezwarunkowa, to jednak kiedy przytrafi się nam nieszczęście, potrafimy się od Niego odwrócić.

Ale to są teologiczne sprawy, a ja nie o tym. Wieczorową porą tejże samej niedzieli grupa kibiców siatkówki po raz kolejny poszła dopingować naszych (ciekawe, czy wcześniej byli na mszy, żeby rozpalić w sobie żar miłości?). Na szczęście grali z Francuzami, a nie z „dzikimi”, ale na hali było mnóstwo obcokrajowców. Myślicie, iż któryś z tych miłośników rzeczonej dyscypliny, pseudopatriotów, znieważył jakiegoś obcego? NIE! I co gorsza, wielokrotnie bratał się z nimi, co zakrawało na kpinę z narodowych wartości, a choćby zdradę narodowych interesów i utratę narodowej tożsamości.

I na zakończenie dwuznaczna konstatacja – najlepszym zawodnikiem tego spotkania został wybrany Polak, ale o zgrozo „Murzyn”! (można powiedzieć Afropolak, ale czy nie jest to stygmatyzowanie obywateli?). Jakby nie było białych przedstawicieli naszej nacji! I zastanawiam się, czy taki naturalizowany Polak, to stuprocentowy Polak, czy tylko imitacja? Teraz wszyscy go wielbią, bo jest za co, ale taki „Murzyn” o mniejszych zasługach dla kraju, czy na pewno może bezpiecznie poruszać się ulicami naszego pięknej ojczyzny, czy może bezpiecznie jeździć autobusem, pociągiem, tramwajem…? Żeby nie było, jak z tym powiedzeniem – „Murzyn zrobił swoje…”.

Porządek, bezpieczeństwo, przyszłość.

Może to dziennikarska kaczka, może pobożne życzenia, a może szukanie dziury w całym lub taniej sensacji? Po dekompozycji rządu na pewno coś się zmieni. Pomijając personalia, zmieni się dynamika rządzenia, albowiem zarówno politycy Koalicji, jak jej sympatycy (wyborcy z 15 października), dostrzegli bezsilność i niekonsekwencję wobec haseł wyborczych, które dały mandat do rządzenia partiom ją tworzącym. Ponoć blady strach padł na polityków pis i ich pobratymców, i choć po buńczucznych wypowiedziach tego nie widać, to liczni dziennikarze, politolodzy i eksperci spekulują, iż to tylko poza, a w rzeczywistości w zjednoczonej prawicy wrze.

Uzasadniony lęk może wywoływać osoba sędziego Waldemara Żurka, prawnika szykanowanego za czasów Z. Ziobry za swoją nieugiętą postawę wobec quazi reform w wymiarze sprawiedliwości, wprowadzanych przez niejakiego „szeryfa”, co w obecnej sytuacji ma stanowić asumpt do szukania zemsty na byłych ciemiężycielach. Hasło, którym posługiwali się ziobryści, a które miało być biczem i szyderą na ówczesną opozycję – „Niewinni nie mają się czego bać” – dziś stało się narzędziem „zemsty” w rękach rządzących. Stąd przypuszczenia osób trzecich, iż członków pis zdjął strach, bowiem świadomość, iż może nie wszystkie ich działania były transparentne i zgodne z prawem, mogą stanowić poważne obciążenia w konfrontacji z zastaną rzeczywistością.

Przekroczenie uprawnień, niedopełnienie obowiązków czy udział w zorganizowanych grupach przestępczych to poważne zarzuty, a może być ich znacznie więcej! Ale nie ma obawy, o ile nie było afery wizowej, Pegazusa, willi plus, Funduszu Sprawiedliwości, RARS, NCBiR i innych, to mogą spać spokojnie, bo to nie jest polowanie na czarownice, a próba rozliczenia ośmioletnich rządów zjednoczonej prawicy, które pozostawiają wiele niedomówień i znaków zapytania. Gdyby jednak coś tam było na rzeczy, to widmo konsekwencji staje się coraz bardziej realne, i nie ma zmiłuj!

Wiadomą rzeczą jest, iż będzie zaklinanie rzeczywistości, odwracanie kota ogonem oraz skargi na prześladowców za bezpodstawne oskarżenia. Ale skoro Bodnar i jego „bodnarowcy” – nazwa nieprzypadkowa – nie potrafili dociec prawdy i postawić konkretnych zarzutów i aktów oskarżenia, to może inny, bardziej rzutki prokurator będzie bardziej stanowczy? Bo wobec prawa wszyscy jesteśmy równi, a precedens pobłażania jest złym przykładem dla kolejnych polityków próbujących wykorzystywać swoją pozycję do jego naginania, obchodzenia czy ustanawiania na własne potrzeby. „Nie lękajcie się”! Pan Bóg nierychliwy, ale sprawiedliwy. Hasło nowego otwarcia – „Porządek, bezpieczeństwo, przyszłość” – jest tego zapowiedzią.

Podział

Jedyny naturalny podział naszego społeczeństwa to podział na kobiety i na mężczyzn. Wszystkie inne podziały to pic na wodę i fotomontaż, manipulacje w celu osiągnięcia określonych korzyści. Można dokonać podziału: na mądrych i głupich, na wykształconych i nieuków, na wesołych i smutnych, na bogatych i biednych, na wierzących i niewierzących itd., ale to będzie sztuczny podział, taki, który wynika z uznaniowości jakichś ekspertów. Ludzi, którzy dzięki specjalistycznych instrumentów dokonują oceny jednostki pod względem wybranych parametrów. Czy one są obiektywne i miarodajne, czy robione na zamówienie określonych sił politycznych, pewności nie ma, ale przekaz idzie w świat.

W zależności od tego, jaką przyłożymy miarę, otrzymamy takie lub inne wyniki, obrazujące przekrój naszego społeczeństwa. Takoż samo można podzielić naród, na: prostych i krętych, pracowitych i leniwych, zaradnych i niezguły itd. Czy na podstawie takiej wiedzy możemy określić poziom patriotyzmu w narodzie? Raczej nie, bo „co ma piernik…”, ale to nie przeszkadza niektórym politykom wyciągać skrajnie radykalne wnioski, często krzywdzące nie tylko pojedyncze osoby, ale całe grupy społeczne, i na ich podstawie dokonywać swoistej segregacji, na obywateli gorszego i lepszego sortu.

Czy poglądy polityczne mogą być miernikiem patriotyzmu? Stanowczo – nie! Co zatem jest miarą patriotyzmu? I dlaczego ten przymiot tak bardzo podzielił nasze społeczeństwo? Raczej skłonny byłbym przychylić się do twierdzenia, iż nie o patriotyzm idzie, jako taki, a o podzielanie konkretnych poglądów, które ustawiają konkretne osoby w takiej lub innej konfiguracji – „Kto nie jest z nami, ten przeciw nam!”. To na tej formule opiera się ideologiczny podział. Zdanie jednostki nie liczy się, o ile jest odrębne. Liczy się idea, chora idea państwa, którego społeczeństwo ślepo ufać ma swemu przywódcy i przyjmować wszystko na wiarę, bez szemrania.

Podział, jaki dokonał się w naszym kraju, jest nieprzypadkowy. Wręcz przeciwnie, jest to perfidny, długofalowy plan ubezwłasnowolniania jednostki dzięki wyrafinowanych socjotechnik, których efekty, odkładane w czasie, mają stworzyć pozory demokracji, a w konsekwencji tworzyć wzorzec obywatela posłusznego i zależnego od władzy. Kontrowersyjne mechanizmy, jakimi posługują się politycy, nie działają skutecznie na całą populację, i stąd biorą się różnice. Jakie wartości kładzie na szali prawica? Banały, pompatycznie pojmowany patriotyzm, którego podstawą są zakurzone wartości: religia, tożsamość narodowa i tradycja, a nie świadomość, wykształcenie, nowoczesność, dbałość o bezpieczeństwo państwa i środowisko. Pod takie populistyczne ogólniki można podciągnąć wszystko, a przede wszystkim podbudować samoocenę jednostki, uczynić z miernoty kogoś innego niż jest w rzeczywistości, i utwierdzić ją w przekonaniu o własnej wyjątkowości.

Jak głupiemu uda się wmówić – iż mądry, niedowartościowanemu – iż wyjątkowy, prostakowi – iż kulturalny, i zmienić mu perspektywę postrzegania rzeczywistości, sprawa staje się prosta. Biednemu wmówisz, iż bogaty, grubemu, iż chudy, a małemu, iż wielki, i jest twój. Żadne argumenty tego nie zmienią, bo on w to wierzy. To jak z anoreksją. Człowiek powoli zapada się, pogrąża w chorobie, słabnie, i mimo niepokojących objawów nie reaguje i wciąż brnie, aż na koniec pozostaje jedynie terapia wstrząsowa, po której rodzą się frustraci, mitomani, socjopaci i indywidua bez moralnego kręgosłupa.

Na szczęście dla naszego państwa nie wszyscy kupują ten psychopatyczny, populistyczny bełkot, który robi ludziom wodę z mózgu. I to jego negacja staje się kością niezgody w narodzie, który broni się przed autokracją. To ten sprzeciw tak bardzo mierzi tych, którzy rozkręcili tę karuzelę, a chcieliby bezkrytycznie podporządkować sobie całe społeczeństwo. I właśnie taka sytuacja zmusza mnie do postawienia pytania: podział to dobrodziejstwo czy przekleństwo?

Dwa teatry

Czy Koalicja 15 października jest kontrapunktem dla koalicji 13 grudnia? (swoją drogą chciałbym wiedzieć, co to jest ten kontrapunkt). Koalicja 15 października to świadoma decyzja społeczeństwa na ośmioletnie rządy zjednoczonej prawicy, zaś koalicja 13 grudnia to kąśliwa reakcja sfrustrowanych, zawiedzionych „ośmiolatków” na powyborczą dekompozycję sceny politycznej. 13 grudnia to dla większości Polaków data znamienna, złowroga w swej wymowie, traktowana jak zdrada narodowa, zaś 15 października to też przewrót, tylko inny. Dla jednych zamach stanu, dla drugich nadzieja na powrót demokracji. Jaka zatem jest różnica między tymi dwiema koalicjami? Niby żadna, a jednak…?

Gdyby tak ktoś pokusił się o przeprowadzenie sondy wśród społeczeństwa, prawdopodobnie dostrzegłby różnice, mimo iż wciąż mówimy o jednym tworze politycznym. Szkoda, iż nikt tego dotychczas nie uczynił, bo to wielce pouczająca lektura mogłaby być. I bez tego wiadomo, kto jest kto, kiedy słucha się przypadkowych osób czy też polityków, tudzież politologów i innych znawców tematu, komentujących bieżącą sytuację w kraju. Jedni widzą plusy, inni minusy. I nieprzypadkowo każda opcja ma własne wyrobione zdanie, i żadne nie pokrywa się z opinią innych. choćby w samej koalicji punkty widzenia są różne. Złodzieje, dyletanci, nieudacznicy, karierowicze, sługusy Rosji, Unii, Niemiec, rewanżyści, zaprzańcy, zdrajcy itp., itd… Jak sądzicie, kto może wystawiać taką laurkę rządowi? Zwolennicy 15 października? A słyszy się też odrębne zdanie: obrońcy demokracji i praworządności, kosmopolici, przyszłość kraju, nadzieja na lepsze jutro, na dobrobyt i bezpieczeństwo… Takimi słowami na pewno nie skalałby się żaden zwolennik 13 grudnia.

Jedni krzyczą, iż odwetowcy, inni, iż opieszali w rozliczeniach, a rzecz idzie o to samo. Wszyscy mamy rozum, każdy ma oczy i uszy, każdy widzi i słyszy, i na własnej skórze odczuwa efekty rządów obecnej koalicji. Nie chodzi o to, żeby wszystkiemu przyklaskiwać, ale nie można też wszystkiego negować. Od czego to zależy? Czy nikogo nie stać na obiektywizm, czy nasz kraj nie zasługuje na szacunek swoich obywateli? Bo zagranica ma wyrobione o Polsce zdanie. o ile szacunek to zbyt wiele, to chociażby na szczerą troskę zasługuje. Jedni potępiają wszystko w czambuł, inni zaś dostrzegają światełko w szambie, a karawana idzie dalej. Podąża za swoim przeznaczeniem. Quo vadis Polsko?

Gloria victis

To czasy kreują bohaterów i kształtują charaktery. Niestety tylko te trudne czasy, bo czas pokoju to kuźnia maminsynków, słabeuszy i frustratów. Kolumbowie, w przeciwieństwie do nas, żyli w „ciekawych czasach”: szalone międzywojnie, a później okres wojny i okupacji to sprawdzian z dorosłości i patriotyzmu. Obecni pięćdziesięciolatkowie oraz starsi mogą przynajmniej zapisać sobie w życiorysie chlubną kartę radzenia sobie z absurdami życia w komunie, niektórzy walkę opozycyjną z totalitarnym systemem. Ale ci bez mała stulatkowie też żyli w tamtych czasach, też byli szykanowani za poglądy i za niechlubną przeszłość, więc przez cały czas mają przewagę nad nami w doświadczaniu niedoli.

Swoją drogą, to pokolenie Kolumbów nie miało w życiu łatwo. 81. rocznica wybuchu Powstania Warszawskiego była okazją do uczczenia pamięci poległych oraz oddania hołdu tym, którym udało się przeżyć i stać się żywą legendą, nie zawsze w przeszłości znajdującą poczesne miejsce na kartach historii. Szeregi powstańców topnieją z każdym rokiem. Około trzystu bohaterów, którzy jeszcze żyją, to nasza duma narodowa, to ludzie, którzy nie słowami, a czynem dali świadectwo patriotyzmu, za co państwo i my jako naród winniśmy im cześć. Przez wiele lat komuny powstańcy byli sekowani i szykanowani, wielu nie dożyło chwili należnej im chwały. I dopiero po 1989 roku zajęli należne miejsce w encyklopediach i szkolnych podręcznikach. Nie jako bezimienna powstańcza masa, a ludzie z krwi i kości, znani z imienia i nazwiska lubo z pseudonimu.

Każdy Polak jest dumnym depozytariuszem pamięci tamtych lat, i każdy ma prawo oddawać hołd powstańcom w taki czy w inny sposób, byleby „nie niszczyć przeszłości ołtarzy” i nie bezcześcić ideałów. Czemu piszę tak patetycznie? Ano po to, żeby naświetlić kontekst. Bo chwilami odnoszę wrażenie, iż wszystkie te obchody, choć godne wielkiej sprawy, czasem sprawiają wrażenie szkolnej akademii, spędu niczego nieświadomych odbiorców i grupy organizatorów (nie wszystkich!), dla których liczy się efekt medialny, na którym można zbić polityczny kapitał. Słowa pełne patosu o zabarwieniu partyjnym oraz przemówienia starych wiarusów, których ideały są skrajnie różne od ideałów prawicowców, to wyczuwalny dysonans.

Historyczny aspekt powstania jest więcej wart, niż jego przesłanie dla potomnych, niż jego dziedzictwo. Bo historia (niektórzy uczyli się o Powstaniu z przedwojennych książek, jeszcze inni plotą dyrdymały o reakcji AK na Konferencję Jałtańską – no doskonała znajomość tematu!) to coś odległego, abstrakcyjnego, to patos i usta pełne frazesów. A patriotyzm to czyny i codzienna troska o kraj. Ileż to razy apele powstańców stały w kontrze do rządowej wizji prawicowego państwa? Kim są mocodawcy niejakiego Bąkiewicza, bojówkarza, który zagłuszał wystąpienie Wandy Stawskiej-Tracz. Człowieka, który nosząc symbol Polski Walczącej na lewym ramieniu pluł w twarz powstańcom! A inni, nie będę wymieniał z imienia i nazwiska, organizują własne okolicznościowe wiece, dla których Powstanie jest tylko tłem i okazją do siania nienawiści, podziałów i propagandy. A powstańców z każdym rokiem jest mniej i mniej. Chwała bohaterom!

Waldemar Golanko

Zobacz też poprzedni odcinek felietonów pana Waldemara:

Nasze felietony: Własny punkt widzenia (29). ‘Noc długich długopisów’, czyli jak poderżnięto gardło demokracji

Idź do oryginalnego materiału