„Nasi chłopcy” – czyli o jeden krok za daleko w przekopywaniu historii

news.5v.pl 10 godzin temu

W piątek, 11 lipca, w Galerii Palowej Ratusza Głównego Miasta w Gdańsku odbył się wernisaż wystawy „Nasi chłopcy. Mieszkańcy Pomorza Gdańskiego w armii III Rzeszy”. Ekspozycja opowiada o losach tysięcy mieszkańców Pomorza, którzy zostali wcieleni do armii III Rzeszy.

Organizatorzy to Muzeum Gdańska podległe samorządowi miasta i Muzeum II Wojny Światowej, którego nowe kierownictwo jest zależne od resortu kultury. W obu przypadkach można więc mówić o polityce historycznej Koalicji Obywatelskiej, i to na rodzimym terenie Donalda Tuska.

Natychmiast wybuchła awantura. Zaprotestował prezydent Andrzej Duda, liczni politycy prawicy, choć także szef resortu obrony Władysław Kosiniak-Kamysz, koalicjant Tuska. Z ich wypowiedzi wynika, iż największym problemem jest dla nich tytuł wystawy. Choć do pewnego stopnia chyba i wybór tematu.

Kosiniak-Kamysz napisał, iż „nasi chłopcy, żołnierze i cywile, Polacy, bronili Ojczyzny przed nazistowskimi Niemcami do ostatniej kropli krwi. (…) To oni są bohaterami i to im należą się miejsca na wystawach”.

Tytuł rodzinny czy wspólnotowy?


Muzeum odpowiada: „Aneksja ziem polskich, zmuszanie Polaków do podpisywania Volkslisty i przymusowe wcielanie do Wehrmachtu są niemiecką zbrodnią, której nie będziemy przemilczać. Nie będziemy milczeć o jej ofiarach, które przez dziesięciolecia ukrywały ten fakt, bojąc się potępienia i wykluczenia. Pokazujemy cierpienie ludzi, którym odebrano wybór. Nie zgadzamy się na przedstawianie ich jako zdrajców lub kolaborantów. Wykluczanie ofiar niemieckiej przemocy z polskiej narodowej wspólnoty jest nie tylko niegodne i niepatriotyczne, ale przypomina haniebną retorykę propagandy PRL-u, która przez dekady stygmatyzowała ofiary, a nie sprawców”.

Trzeba by przejść całą wystawę aby orzec, na ile wątpliwe są wystawione na niej eksponaty i zamieszczone przez muzeum komentarze do nich. Zobaczyliśmy parę radnych PiS, w tym żonę Kacpra Płażyńskiego, kwestionujących w rozmowie z rzecznikiem placówki przed kamerami muzealne wpisy o tym, iż niektórzy młodzi ludzie wcielani do niemieckiej armii oczekiwali przygody i zwiedzania odległych krajów.

Możliwe, iż te zdania są wyjęte z kontekstu. Ale w przypadku poruszania takiego tematu trzeba być szczególnie ostrożnym.

Muzeum podjęło się także obrony tytułu wystawy: „Tytuł 'Nasi chłopcy’ to nie prowokacja, ale odniesienie do rodzinnej pamięci o synach, ojcach i braciach, których losy naznaczyła brutalna polityka III Rzeszy. Wspomniani w wystawie mężczyźni często dezerterowali, trafiali do obozów, ginęli – jak Edmund Tyborski, zgilotynowany za próbę dołączenia do partyzantki”.

Jak więc widać, przyjęto tu perspektywę niejako rodzinną. Młodzi żołnierze byli „naszymi chłopcami” dla swoich rodzin czy sąsiadów. Ci, którzy przeciw takiemu ujęciu protestują, oczekują tytułu formułowanego niejako w imieniu całej wspólnoty narodowej. jeżeli oni są „naszymi chłopcami” dla Polaków, kim są ci którzy z nimi walczyli? To droga do swoistej schizofrenii pamięci.

Od razu zadeklaruję, iż to drugie rozumowanie jest mi bliższe. Może autorom tytułu przyświecały dobre intencje, ale uważam go za błąd.

Muzeum broni „naszych chłopców” przed zarzutem kolaboracji i zdrady. Rzecz w tym, iż ani prezydent Duda, ani wicepremier Kosiniak-Kamysz, ani licznie wypowiadający się politycy PiS niczego takiego nie twierdzili. Niektórzy z nich, choćby Przemysław Czarnek, uznawali wręcz sens zorganizowania takiej wystawy. Ale oczekiwali, iż podkreślony będzie, także w tytule, przymus, jaki zastosowano wobec młodych Pomorzan.

Oczywiście w internecie natychmiast zaczęto im przeciwstawiać prawdziwych „naszych chłopców”, bohaterów polskiego oporu. Ale niemal nie natrafiłem także i w sieci na przypadki obrzucania tamtych ludzi błotem. Oni skądinąd naprawdę działali w warunkach niewyobrażalnego przymusu – terror trwał na tych ziemiach od samego początku wojny, polską elitę mordowano już w roku 1939, w lasach piaśnickich i w innych miejscach. Więc wręcz trzeba było to powiedzieć.

Pułapki samego tematu


To także jest z grubsza rzecz biorąc moje stanowisko. Warto było ten temat podjąć. Choć naturalnie z nim samym wiąże się ryzyko, tym większe, im dalej od wojny, czym mniej ludzie, w Polsce i poza Polską, rozróżniają historyczne niuanse. Jednym niebezpieczeństwem jest widmo swoistego ocieplenia wizerunku całego Wehrmachtu. Niezależne od muzealnych komentarzy przy eksponatach. No bo skoro byli w nim sympatyczni młodzi ludzie w ładnych mundurach….

Ryzyko drugie ujawniło się już w nielicznych wpisach ludzi radykalnej lewicy. Ktoś napisał, iż przecież nie ma się czego wstydzić w czasach, kiedy kolejne narody przyznają się do kolaboracji z Niemcami. Czyli Polacy też kolaborowali.

Muzeum tłumaczy, iż chciało z zarzutem kolaborowania polemizować – słusznie. Ale możliwe, iż efekt tego przywołania będzie częściowo odwrotny. Pamiętajmy: współczesna komunikacja opiera się na skrótach myślowych, na memach. Kto będzie się wdawał w takie „szczegóły” jak niemiecka polityka wobec Polaków na tych terenach.

W tych kontekstach przestrogi przed „niemiecką narracją” brzmią bardziej przekonująco, niezależnie od intencji twórców wystawy. A jednak, powtórzę, rozumiem podjęcie ryzyka. Przy okazji pojawiły się rozważania o równoległych, odmiennych pamięciach historycznych. Pisze o tym np. Tomasz Terlikowski.

Prawda, pamięci są i będą różne. W tym sensie warto poznać doświadczenie ludzi wcielanych do Wehrmachtu i ich rodzin. Zarazem wspólnota ma prawo uznawać je za mniej lub bardziej wiążące, reprezentatywne dla całości. jeżeli ktoś chciałby nam dziś opowiadać o fajnej służbie w niemieckim wojsku, warto by jego punkt widzenia poznać. Ale też opatrzeć je od razu stosowanymi zastrzeżeniami. W polityce historycznej istnieje i powinno być ważne pojęcie interesu narodowego.

Wszystko skądinąd nie zakończyłoby się aż tak gwałtowną awanturą, gdyby nie tło polityczne. To między innymi całkowite przesterowanie Instytutu Pileckiego. Założono go między innymi po to aby dokumentować niemieckie zbrodnie. Za Tuska i minister Hanny Wróblewskiej oddano go niemcoznawcy prof. Krzysztofowi Ruchniewiczowi, a ten jak ognia unika imprez, które mogłyby się nie spodobać stronie niemieckiej.

Z kolei samorząd miasta Gdańska od lat uchodzi za rzecznika proniemieckiej pamięci historycznej. Kultywuje się tam tradycje Wolnego Miasta Gdańska, które było nie tylko niemieckie, ale i nazistowskie, wcześniej niż całe Niemcy. Za to zaniedbuje pamiątki po polskim oporze wobec Niemiec, choćby mityczną już dziś Pocztę Polską.

Rozumiem ludzi, którzy przeciw temu protestują. Ten problem występuje skądinąd nie tylko w Gdańsku. Samorządy na dawnych Ziemiach Odzyskanych nieraz bezkrytycznie traktują pamiątki po niemieckich czasach – patrz choćby zawieszenie (skądinąd jednak ponowne) portretu króla pruskiego Fryderyka II w Auli Leopoldina Uniwersytetu Wrocławskiego.

Rozumiem więc sens presji na liberałów rządzących poszczególnymi miastami i całą Polską. Tyle iż dawanie świadectwa historycznej prawdy obowiązywać powinno wszystkie strony. Podczas kampanii wyborczej Karol Nawrocki starał się nie drażnić Grzegorza Brauna. Rozumiem, iż chodziło o głosy jego zwolenników.

Teraz jednak Braun brnie coraz dalej w podważanie używania przez Niemców komór gazowych w ich eksterminacyjnej polityce. W rozmowie z Janem Pospieszalskim polityk uznał je adekwatnie za mit. To historyczne kłamstwo, a na dokładkę wybielanie III Rzeszy.

Oczekiwałbym od prezydenta elekta zajęcia jasnego stanowiska w tej sprawie. Dopiero co grzmiał na temat prawdy w ocenie rzezi wołyńskiej. Powinien się jej domagać także wówczas, gdy depcze ją dla własnych celów fundamentalny katolik kierujący się szalonym antysemityzmem.

Piotr Zaremba


Kierwiński w „Graffiti” o ubezpieczeniach dla powodzian: Państwo będzie reagowaćPolsat NewsPolsat News


Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd? Napisz do nas

Dołącz do nas
Idź do oryginalnego materiału