Karol Nawrocki chwali się noclegiem w Blair House i wspólnym lunchem z Donaldem Trumpem. Problem w tym, iż takie gesty nie wnoszą nic do bezpieczeństwa Polski. Prezydent myli uprzejmość z sukcesem, a symbole z realną polityką – i to w momencie, gdy państwo potrzebuje twardych gwarancji, a nie zdjęć z wizyt.
Karol Nawrocki z entuzjazmem informuje o swojej roboczej wizycie w Stanach Zjednoczonych. Najważniejszym akcentem – przynajmniej w jego narracji – okazuje się nie tyle rozmowa z Donaldem Trumpem o bezpieczeństwie militarnym i energetycznym, ile… nocleg w Blair House. Symboliczny gest, który w oczach samego Nawrockiego urasta do rangi historycznego wydarzenia. Problem w tym, iż takie „sukcesy” mają niewielką wartość dla realnych interesów Polski.
Blair House, oficjalna rezydencja gościnna prezydenta USA, to miejsce prestiżowe, gdzie zatrzymywali się światowi przywódcy – również polscy prezydenci. Ale jest to gest grzecznościowy, rodzaj dyplomatycznego savoir-vivre’u, a nie dowód szczególnego sojuszu czy przełomu w relacjach. Nawrocki przedstawia jednak propozycję Trumpa jako wyróżnienie wyjątkowej wagi, co w polskich realiach brzmi jak niebezpieczne mylenie formy z treścią.
Czy fakt, iż prezydent USA zaoferował mu nocleg w reprezentacyjnej rezydencji, zmienia w jakikolwiek sposób bezpieczeństwo Polski? Odpowiedź brzmi: nie. To uprzejmość, którą Amerykanie stosują wobec wielu swoich gości, niezależnie od faktycznego znaczenia rozmów.
Drugim punktem, który otoczenie Nawrockiego podkreśla jako sukces, jest wspólny lunch z Donaldem Trumpem. I znowu – to sytuacja, która ma znaczenie wizerunkowe, ale nie strategiczne. Zjeść obiad z przywódcą USA to coś, czym można pochwalić się w krajowych mediach, ale jeżeli rozmowa nie przełoży się na konkretne decyzje, to pozostanie pustym rytuałem.
Trump znany jest z zamiłowania do spektaklu, a nie do konsekwentnej polityki. Jego „transakcyjna dyplomacja” często oznacza ustępstwa kosztem sojuszników. jeżeli w relacjach z Ukrainą potrafi sugerować oddanie części terytorium w zamian za „słowo honoru” Putina, to trudno traktować wspólny lunch jako gwarancję bezpieczeństwa Polski.
Problem z Nawrockim polega na tym, iż podobne gesty interpretuje jako realne osiągnięcia. To mechanizm znany z poprzednich ekip: pokazywać symbole zamiast wyników, ceremonie zamiast polityki. Zamiast budować poważne, stabilne sojusze w ramach NATO i UE, prezydent woli eksponować drobne uprzejmości, jakie otrzymuje od Trumpa.
To nie tylko nieodpowiedzialne, ale i ryzykowne. Polacy oczekują od głowy państwa, iż skupi się na konkretnych gwarancjach bezpieczeństwa, a nie na tym, w jakiej rezydencji nocuje czy przy jakim stole siedzi.
Sondaż Ogólnopolskiej Grupy Badawczej pokazuje, iż 41,7 proc. Polaków ocenia prezydenturę Nawrockiego pozytywnie, 32,7 proc. negatywnie, a 25,6 proc. nie ma zdania. To całkiem solidny wynik jak na początek kadencji, ale poparcie tego typu jest kruche. Obywatele mogą łatwo odwrócić się od prezydenta, jeżeli zobaczą, iż jego działania ograniczają się do chwalenia się „sukcesami”, które nie mają wpływu na ich bezpieczeństwo czy codzienne życie.
W sytuacji geopolitycznej, gdy Rosja wciąż stanowi realne zagrożenie, a Ukraina toczy dramatyczną walkę o swoją niepodległość, Polska potrzebuje poważnej dyplomacji, a nie polityki gestów. Potrzebujemy jasnych gwarancji wojskowych, inwestycji w obronność, rozbudowy infrastruktury energetycznej i dywersyfikacji źródeł energii. Potrzebujemy rozmów, które kończą się podpisanymi umowami, a nie jedynie zdjęciami z Blair House czy wspólnymi posiłkami.
Nawrocki zdaje się jednak wchodzić w buty polityka, który bardziej niż o treść dba o formę. Blair House i lunch z Trumpem to idealny materiał na propagandowy komunikat: „Polska jest doceniana, Polska jest ważna”. Problem w tym, iż realna siła państwa nie buduje się na uprzejmościach, ale na konsekwentnej strategii.
Jeżeli prezydent będzie dalej mylił gesty z sukcesami, gwałtownie okaże się, iż jego polityka zagraniczna sprowadza się do albumu zdjęć i kolekcji anegdot z wizyt. A to dla Polski – kraju na granicy zachodniego świata i rosyjskich wpływów – zdecydowanie za mało.