Wyobraźmy sobie kraj, w którym ludzie chodzą do kościoła, dzieci znają swoje matki i ojców, a konstytucję traktuje się poważnie, a nie jak rekwizyt z Marszu Równości. Dla polskiej Lewicy to już faszyzm. Tak przynajmniej wynika z ostatnich deklaracji liderów lewicowych partii, którzy z patosem godnym filmu katastroficznego ogłosili, iż jeżeli nie wygra Trzaskowski, to skończy się demokracja, wolność, prawa człowieka i lody rzemieślnicze w Warszawie.
Czarzasty, Biedroń, Biejat – wszyscy w jednym szeregu. Ramię w ramię. Z flagami tęczowymi, czarnymi parasolkami i telefonami gotowymi na transmisję live z ostatniego protestu o wszystko.
Trzaskowski – kandydat jedynej słusznej „demokracji”
„Musimy zrobić wszystko, żeby wygrał Rafał Trzaskowski. Inaczej nie będzie już czego bronić” –
stwierdziła Magdalena Biejat, robiąc minę jakby właśnie podpisano w Polsce ustawę delegalizującą Lewicę. Dla Biejat i spółki Trzaskowski nie jest kandydatem – to ostatnia świeczka przed ciemnością, ostatnia postać w bajce, która ma pokonać potwora z Nowogrodzkiej.
A ten „potwór” to – jakżeby inaczej – Prawo i Sprawiedliwość. “Faszystowska” partia, która przez ładnych parę lat miała i większość parlamentarną i prezydenta a obozów koncentracyjnych nie pobudowała. Jak na potencjalnych totalitarystów, to była nie tylko łagodna, ale wręcz nieudolna wobec przeciwników oraz zwykłych przestępców.
Biedroń i Biejat: duet tragikomiczny
Robert Biedroń dorzucił swoje:
„Nie możemy pozwolić, by Polska pogrążyła się w autorytaryzmie. To nasza odpowiedzialność, by dać opór ciemności.”
Trzeba przyznać – chłopak ma dar do obrazów. Ciemność, tyrania, totalitaryzm… Można by pomyśleć, iż mowa o Korei Północnej, a nie o kraju, w którym można bezkarnie wyzywać prezydenta w internecie i transmitować protesty z megafonem w ręce.
Biejat poszła jeszcze dalej:
„Nie chodzi już o różnice programowe. Dziś mamy wybór między demokracją a faszyzmem.”
To ten moment, w którym choćby umiarkowany wyborca lewicy przewraca oczami i szuka zasięgu, żeby przełączyć się na transmisję z czegoś poważniejszego – np. pogodę.
Dla Lewicy hasło „faszyzm” jest jak keczup – pasuje do wszystkiego. Przedszkole katolickie? Faszyzm. Zakaz aborcji na życzenie? Faszyzm. Patriotyzm w szkole? Oczywiście: brunatna fala. A wszystko to zestawione z obrazem Trzaskowskiego jako Mesjasza demokracji, który – co warto przypomnieć – przegrał ostatnie wybory prezydenckie i od tamtej pory nie zasłynął niczym poza podwyżkami opłat w Warszawie i dbaniem o własny PR.
Biejat dodała, iż „Trzaskowski to kandydat wszystkich ludzi, którzy kochają wolność, różnorodność i prawa człowieka.” Nie wiadomo tylko, czy w tej definicji mieści się ktoś, kto chodzi na mszę, ma więcej niż dwójkę dzieci i nie śledzi profilu @Oko.Press.
Lewica – strażnicy jedynie słusznych poglądów
Gdy Czarzasty mówi o końcu demokracji, a Biejat o faszyzmie, trudno nie odnieść wrażenia, iż Lewica kompletnie zatraciła kontakt z rzeczywistością. Gdyby w Polsce naprawdę groził faszyzm, to Lewica już dawno nadawałaby komunikaty spod ziemi, a nie z telewizyjnych studio.
Ale nie. Oni mają pełny dostęp do mediów, pieniędzy z subwencji, parlamentarnego megafonu i influencerów na TikToku. Tyle iż w sondażach nie rosną. I właśnie dlatego rzucają wszystko na jedną kartę: Trzaskowskiego jako ostatnią szansę. Problem w tym, iż dla wielu wyborców wygląda to bardziej jak ostatni akt kabaretu niż poważna polityka.
Przestraszeni liderzy czy aktorzy jednego dramatu?
Jeśli Lewica naprawdę uważa, iż przegrana Trzaskowskiego to początek faszystowskiego reżimu, to albo nie mają pojęcia, czym był faszyzm, albo cynicznie grają kartą strachu, bo nie mają nic więcej do zaproponowania.
Biejat, Biedroń, Czarzasty – każdy z nich próbuje na nowo stworzyć mitologię „oblężonej demokracji”. Problem w tym, iż ta opowieść się zużyła. Nikt już nie wierzy w bajkę o brunatnych koszulach, które mają zaraz wkroczyć do Sejmu, by zamykać feministki i likwidować biblioteki.
Lewica w całości poparła Trzaskowskiego, bo nie ma już nic do stracenia. To gest rozpaczy, a nie strategii. Straszenie faszyzmem zamiast debatowania o gospodarce, bezpieczeństwie czy rodzinie to nie jest polityka – to tania propaganda.
I może właśnie dlatego coraz więcej Polaków, widząc ten spektakl, wybiera spokój zamiast krzyku. Bo wolność to nie to, co Lewica krzyczy – to to, co ludzie naprawdę czują. A z tego, co widać – nie czują się ani trochę zniewoleni.