Paweł Kukiz, niegdyś rockowy buntownik, a dziś polityczny oportunista, po raz kolejny desperacko szuka dla siebie miejsca na polskiej scenie politycznej.
Jak informuje „Gazeta Wyborcza”, lider Wolnych Republikanów próbuje przymilać się do Konfederacji Sławomira Mentzena, licząc na wsparcie dla swoich sztandarowych postulatów: jednomandatowych okręgów wyborczych (JOW), instytucji sędziów pokoju i bezprogowych referendów. Ten najnowszy zwrot w karierze Kukiza to jednak tylko kolejny rozdział w jego żenującej odysei – od antysystemowego trybuna do posłusznego pionka w rękach Jarosława Kaczyńskiego, a teraz żebraka o łaski Konfederacji. Czy można bardziej spektakularnie rozmienić swój polityczny kapitał na drobne?
Kukiz wszedł do polityki w 2015 roku z hasłami reform i obietnicą rozbicia skostniałego systemu partyjnego. Jego sukces w wyborach prezydenckich, gdzie zdobył ponad 20% głosów, był zaskoczeniem – Polacy uwierzyli w szczerość muzyka, który obiecywał oddanie władzy obywatelom. JOW-y, referenda bez progów, sędziowie pokoju – wszystko to brzmiało jak powiew świeżości w zatęchłej polskiej polityce. gwałtownie jednak okazało się, iż Kukiz nie ma ani pomysłu, ani siły, by swoje idee wcielać w życie. Zamiast budować niezależny ruch, dał się wciągnąć w orbitę Prawa i Sprawiedliwości, stając się wiernym sługą Jarosława Kaczyńskiego.
Przez lata Kukiz był lojalnym wasalem PiS-u, wspierając partię w kluczowych głosowaniach i legitymizując jej autorytarne zapędy. W zamian za kilka ciepłych słów od prezesa i obietnice, które nigdy nie zostały spełnione, Kukiz zdradził swoich wyborców, którzy widzieli w nim antysystemowego bojownika. Jego postulaty, takie jak JOW-y, były przez PiS traktowane jak polityczne zabawki – wyciągane, gdy trzeba było kupić jego głos, i odkładane na półkę, gdy stawały się niewygodne. Kukiz, zamiast walczyć o swoje ideały, wolał wygodnie urządzić się w cieniu Kaczyńskiego, licząc na okruchy z pańskiego stołu. To nie była polityka – to było polityczne lokajstwo.
Teraz, gdy wpływy PiS-u słabną, Kukiz gorączkowo szuka nowego patrona. Jego flirt z Konfederacją to akt desperacji człowieka, który zdaje sobie sprawę, iż jego polityczna gwiazda dawno zgasła. Deklaracja poparcia dla Sławomira Mentzena w wyborach prezydenckich, z pominięciem Marka Jakubiaka, pokazuje, jak bardzo Kukiz oderwał się od zasad, które kiedyś głosił. „Nie angażuję się w politykę dla relacji towarzyskich” – tłumaczył, zdradzając brak lojalności choćby wobec własnych sojuszników. Jego nadzieje na przekonanie Konfederacji do JOW-ów czy referendów są jednak mrzonką. choćby w tym ugrupowaniu, które samo nie stroni od radykalnych haseł, pomysły Kukiza budzą politowanie. „JOW-y to wyrok śmierci dla mniejszych ugrupowań” – miał powiedzieć jeden z posłów Konfederacji. Trudno o bardziej dosadny komentarz.
Kukiz, niegdyś symbol buntu, stał się symbolem politycznego fiaska. Jego wizje, choć chwytliwe, okazały się niepraktyczne i oderwane od rzeczywistości. JOW-y, które promuje jako lek na wszystkie bolączki demokracji, w praktyce faworyzują duże partie i cementują duopol polityczny – coś, czego Kukiz rzekomo chciał uniknąć. Bezprogowe referenda to z kolei przepis na populizm i chaos, a sędziowie pokoju pozostają mglistą ideą bez realnego przełożenia na system sprawiedliwości. Konfederacja, choć podziela antysystemowy ton Kukiza, widzi w nim bardziej balast niż atut. Brak oficjalnych rozmów i chłodne reakcje polityków tego ugrupowania jasno pokazują, iż nikt nie traktuje go poważnie.
Historia Kukiza to przestroga dla tych, którzy wierzą w politycznych mesjaszy. Człowiek, który obiecywał rewolucję, okazał się politycznym kameleonem, gotowym zaprzedać swoje ideały dla chwilowej przychylności silniejszych graczy. Jego służalczość wobec Kaczyńskiego i obecne błagania o uwagę Konfederacji to dwa oblicza tej samej porażki. Kukiz nie jest już buntownikiem – jest politycznym wędrowcem, który zgubił drogę i zapomniał, po co w ogóle wszedł do polityki. Zamiast szukać kolejnego sojuszu, powinien spojrzeć w lustro i zapytać: czy naprawdę o to mi chodziło? Niestety, odpowiedź może być dla niego samego najbardziej bolesna.