Jarosław Kaczyński od lat kreuje się na ascetę, samotnika bez konta w banku, człowieka, który „dla Polski się poświęca”. Ale ta legenda zaczyna się kruszyć. Bo za fasadą skromności kryje się zimna kalkulacja i sieć powiązań finansowych, która przez dekady pozwalała budować polityczne imperium – na koszt obywateli.
Punktem wyjścia była Fundacja Prasowa „Solidarność” i słynna spółka Srebrna, której początki sięgają lat 90. To wokół niej powstała finansowa baza obozu Kaczyńskiego. Grunty w centrum Warszawy, nieruchomości, które kiedyś były własnością państwa – dziś są w rękach ludzi związanych z PiS. Oficjalnie majątek nie należy do Kaczyńskiego, ale wystarczy prześledzić powiązania: wszystkie drogi prowadzą do prezesa. To nie jest majątek zdobyty ciężką pracą na wolnym rynku. To są pieniądze, które pośrednio pochodzą od obywateli: z prywatyzacji, z przejęć, z układów, które miały na celu wzmocnienie pozycji politycznej jednego człowieka i jego partii.
Po trupach do władzy
Kaczyński opanował metodę wykorzystywania krwi do zdobywania władzy. Wysłał brata do Smoleńska, ten zginął w wypadku. Jarosław natychmiast zaczął taniec na trumnach. Kłamstwo o Smoleńsku, które propagował z Macierewiczem, doprowadził go do władzy. Oszukał Polaków, by mieć dostęp do gigantycznych pieniędzy.
Kaczyński niby nie ma konta, ale ma władzę nad miliardami
To jedno z najbardziej perfidnych kłamstw politycznego marketingu: Kaczyński nie ma majątku, bo nie ma konta bankowego. Konto oczywiście ma, bo PiS zawsze kłamie, ale czy człowiek, który realnie kontroluje fundacje, spółki i powiązanych z nimi ludzi, nie ma wpływu na pieniądze? Gdyby spojrzeć na układ jak na mafię, prezes nie musi mieć własności – wystarczy, iż wszyscy inni wiedzą, komu służą i komu mają oddać „procent”.
W 2019 roku „Gazeta Wyborcza” ujawniła tzw. taśmy Kaczyńskiego, z których wynikało, iż osobiście negocjował budowę dwóch wieżowców na gruntach Srebrnej. Projekt wart setki milionów złotych. Co z niego zostało? Niedokończona inwestycja i kolejne pytania o to, jak blisko prezes trzyma rękę na polityczno-biznesowym pulsie.
Partia jako maszynka do zarabiania
Prawo i Sprawiedliwość, zasilane setkami milionów złotych a wręcz miliardami z budżetu państwa, służyło nie tylko rządzeniu, ale też utrwalaniu układu. Publiczne pieniądze płynęły do zaprzyjaźnionych fundacji, wydawnictw, firm PR-owych. Praca dla PiS? To sposób na szybki awans i kontrakty warte miliony. Kaczyński nie musiał kraść osobiście – zbudował system, który robił to za niego, na legalu, z cichym przyzwoleniem prawa, które sam pisał.
Państwo prywatne, prezes wszechmocny
Jarosław Kaczyński przez lata zbudował coś, co przypomina strukturę państwa mafijnego: jedna partia, jeden przywódca, jedna sieć zależności. Opozycja, media, niezależne instytucje – to wszystko miało być zneutralizowane lub podporządkowane. Kto stawał na drodze – był niszczony. Tak wygląda władza zbudowana nie na służbie, ale na interesie.
Ile ukradli i transferują
Za czasów PiS z budżetu państwa wytransferowano miliardy złotych do prywatnych pisowskich rąk. Dzisiaj te pieniądze służą atakowaniu rządu, przekupywaniu dziennikarzy. Ile ukradli tak naprawdę nie wiadomo. Wiadomo jednak iż cofnęli Polskę lata w rozwoju. I iż mało kto poniósł jakąkolwiek odpowiedzialność.
Czas zapytać: ile jeszcze Polacy mają oddać?
Dziś, po latach rządów PiS, Polska jest krajem podzielonym, zmęczonym, z zadłużonym budżetem i upadłymi instytucjami. Ale Jarosław Kaczyński wciąż stoi na szczycie – otoczony ludźmi, którzy zawdzięczają mu wszystko. To nie jest majątek zapisany na jego nazwisko – ale to on jest jego głównym beneficjentem.
I może właśnie dlatego tak panicznie boi się utraty władzy. Bo gdy zgaśnie światło kamer i przestaną działać mechanizmy ochronne, Polacy będą mogli zadać pytanie: ile naprawdę kosztował nas prezes?
Na pomysłach Kaczyńskiego dorobili się inni – choćby Sakiewicz. Ale to już temat na oddzielną opowieść.