Mateusz Morawiecki, były premier i prominentny polityk PiS, w swoim najnowszym wpisie na X zapowiedział twardą politykę imigracyjną, gdyby jego partia wróciła do władzy.
„Nie damy się tak traktować przez Niemcy, jak dotychczas. Ten resort będzie miał specjalne uprawnienia. Będzie jazgot w Brukseli i Berlinie, ale Polska nie będzie płacić ceny za głupotę unijnych biurokratów” – napisał, obiecując utworzenie resortu ds. nielegalnej imigracji, który w ciągu 72 godzin odesłałby migrantów, nazywanych ironicznie „inżynierami”. Te deklaracje brzmią jak chwytliwy manifest, ale obnażają hipokryzję człowieka, którego rząd wpuszczał dziesiątki tysięcy imigrantów, wbrew oficjalnie głoszonym hasłom.
Podczas rządów PiS, zwłaszcza w latach 2015-2023, Polska stała się krajem tranzytowym dla migracji, szczególnie na granicy z Białorusią. W 2021 roku, w szczycie kryzysu wywołanego przez reżim Łukaszenki, rząd Morawieckiego nie zdołał powstrzymać napływu ponad 30 tysięcy osób, według danych Straży Granicznej. Zamiast skutecznych działań, stosowano półśrodki – budowano mury, wprowadzano stan wyjątkowy, a migranci byli przepychani z powrotem, co naruszało prawa człowieka, jak zauważyły organizacje międzynarodowe. Jednak wielu z nich wpuszczono w głąb kraju pod pretekstem „humanitarnych korytarzy”, co kłóci się z obecną retoryką o szybkim odsyłaniu.
Morawiecki, krytykując Niemcy i Unię Europejską, zdaje się zapominać o własnych decyzjach. Jego rząd zgodził się na relokację części uchodźców w ramach unijnych ustaleń, mimo wcześniejszych deklaracji o suwerenności, a w 2022 roku przyjął tysiące Ukraińców uciekających przed wojną – słusznie, ale selektywnie. Ta polityka „otwartych drzwi” dla wybranych kontrastuje z obecnymi zapowiedziami o zamykaniu granic, co wygląda na oportunistyczną zmianę frontu. Hipokryzja polega na tym, iż Morawiecki wykorzystywał imigrację jako straszak wyborczy, podczas gdy jego administracja tolerowała napływ migrantów, gdy było to politycznie wygodne.
Zapowiedź resortu z „specjalnymi uprawnieniami” to kolejne puste hasło. Podczas kryzysu granicznego PiS nie poradził sobie z problemem, a teraz Morawiecki obiecuje cudowne rozwiązania w 72 godziny – brzmi to jak tani populizm. Jego rząd nie wprowadził skutecznych mechanizmów, a nowe ministerstwo może być jedynie narzędziem propagandowym, mającym zaspokoić rozgoryczonych wyborców. Gdzie były te uprawnienia, gdy granica była szturmowana, a Polska płaciła karami za łamanie unijnych zasad?
Retoryka o „głupocie unijnych biurokratów” i jazgocie w Brukseli to próba przerzucenia winy na innych. Polska pod rządami Morawieckiego stała się obiektem krytyki za łamanie prawa UE, co kosztowało nas miliony euro – to efekt jego polityki, a nie unijnych błędów. Obietnica niepłacenia ceny za cudzą nieudolność jest więc ironiczna, skoro to jego rząd przyczynił się do tych kosztów. Morawiecki, zamiast wziąć odpowiedzialność, gra na emocjach, co jest klasycznym przykładem politycznej obłudy.
Ta hipokryzja jest tym bardziej rażąca, gdy przypomnimy sobie, jak PiS manipulował tematem imigracji dla mobilizacji elektoratu. Nowy resort może okazać się jedynie fasadą, za którą kryje się brak realnej strategii. Polacy zasługują na przywódców, którzy działają, a nie rzucają populistyczne obietnice – a historia rządów Morawieckiego pokazuje, iż w tej kwestii mamy do czynienia z pustymi słowami i podwójną moralnością.