10 sierpnia, podczas obchodów miesięcznicy smoleńskiej na placu Piłsudskiego w Warszawie, prezes Prawa i Sprawiedliwości Jarosław Kaczyński użył sformułowania, które stało się przedmiotem prywatnego aktu oskarżenia. W wystąpieniu skierowanym do zgromadzonych sympatyków partii, odniósł się do grupy kontrmanifestantów, nazywając ich „śmieciami” oraz sugerując, iż w przyszłości powinni znaleźć się w więzieniach. Wypowiedź ta wywołała debatę nie tylko o granicach wolności słowa w polityce, ale także o roli, jaką pełni język w relacjach władzy z obywatelami.
Miesięcznice smoleńskie od lat są zarówno miejscem upamiętnienia ofiar katastrofy lotniczej z 2010 roku, jak i punktem napięć politycznych. Z jednej strony uczestniczą w nich przedstawiciele PiS i osoby związane z tą partią, z drugiej – kontrmanifestanci, w tym aktywiści Obywateli RP czy znana z protestów „Babcia Kasia”. Konfrontacje werbalne i symboliczne są tu stałym elementem, a politycy biorący udział w uroczystościach mają pełną świadomość, iż wydarzenie jest rejestrowane przez media i obserwowane przez opinię publiczną.
Wypowiedź Kaczyńskiego należy analizować w kilku wymiarach. Po pierwsze – pełni on rolę lidera dużej partii parlamentarnej, a w przeszłości był także premierem. Jego słowa mają wagę polityczną i symboliczną. Użycie terminu „śmiecie” w odniesieniu do obywateli – niezależnie od ich poglądów i formy protestu – jest wyjściem poza standardy języka, który w demokracji powinien opierać się na szacunku do godności człowieka. Takie określenie nie odnosi się do zachowań czy działań, ale do tożsamości osoby, co w praktyce oznacza dehumanizację.
Po drugie – język polityki kształtuje normy społeczne. jeżeli przywódca opozycji czy partii rządzącej używa obraźliwych określeń, obniża to próg akceptowalności agresji werbalnej w debacie publicznej. W efekcie przenosi się to na codzienny język obywateli, co w dłuższej perspektywie prowadzi do wzrostu polaryzacji i erozji zaufania społecznego.
W systemach demokratycznych naturalne jest, iż politycy ostro krytykują poglądy swoich przeciwników, a choćby formy protestu, jeżeli uznają je za niewłaściwe. Istnieje jednak różnica między krytyką działań a oceną wartości człowieka. Wypowiedź Kaczyńskiego, sugerująca, iż określone osoby powinny być przedmiotem zainteresowania służb specjalnych i trafić do więzień, jeszcze przed jakimkolwiek postępowaniem sądowym, ma wymiar nie tylko retoryczny, ale i quasi-wyrokowy. W państwie prawa o winie decyduje sąd, a nie lider partii.
Zapowiedź, iż w przyszłości kontrmanifestanci zostaną osadzeni w więzieniach, jest problematyczna z punktu widzenia zasad ustrojowych. Sugeruje bowiem możliwość wykorzystania organów ścigania i wymiaru sprawiedliwości jako narzędzia walki politycznej. choćby jeżeli jest to figura retoryczna, to w kontekście doświadczeń polskiej historii i współczesnych napięć politycznych, taki przekaz może być odczytywany jako przyzwolenie na represje wobec osób o odmiennych poglądach.
Jarosław Kaczyński od dekad odgrywa kluczową rolę w polskiej polityce. Jego styl wypowiedzi, często nacechowany ostrą oceną, jest elementem strategii mobilizacyjnej wobec elektoratu. Jednak w przypadku osób stojących na czele dużych ugrupowań, odpowiedzialność za ton debaty jest większa niż u zwykłych uczestników sporu. Liderzy kształtują klimat polityczny, a ich słowa są sygnałem dla tysięcy zwolenników, w jaki sposób można postrzegać oponentów.
Wypowiedź prezesa PiS z 10 sierpnia jest przykładem przekroczenia granicy, która oddziela ostrą krytykę polityczną od personalnych, dehumanizujących ataków. Niezależnie od oceny działań kontrmanifestantów, w demokracji obowiązuje zasada, iż debata publiczna powinna toczyć się z poszanowaniem godności wszystkich uczestników życia politycznego. W przeciwnym razie język staje się narzędziem eskalacji konfliktu, a nie rozwiązywania sporów. Liderzy polityczni, zwłaszcza ci o wieloletnim doświadczeniu, powinni być świadomi, iż każde słowo niesie skutki nie tylko dla bieżącej walki politycznej, ale i dla jakości życia publicznego w perspektywie lat.