Wizyta Karola Nawrockiego w USA, zaplanowana jako najważniejszy element kampanii prezydenckiej kandydata wspieranego przez Prawo i Sprawiedliwość (PiS), miała wynieść jego wizerunek na międzynarodowy poziom.
Zamiast tego stała się spektakularną porażką, która może poważnie zaszkodzić partii. Spotkanie z prezydentem USA Donaldem Trumpem, które miało być atutem Nawrockiego, wywołało lawinę krytyki, podważyło wiarygodność kampanii i uwypukliło strategiczne błędy PiS. Oto dlaczego ta podróż okazała się katastrofą.
Po pierwsze, wizyta została fatalnie odebrana przez polską opinię publiczną. Donald Trump, choć wciąż jest znaczącą postacią na arenie międzynarodowej, budzi w Polsce spore kontrowersje. Według sondaży, choćby wśród proamerykańskiego elektoratu PiS i Konfederacji, odpowiednio 44% i 35% badanych uważa, iż wiarygodność USA pod rządami Trumpa spadła. W szerszym ujęciu, aż 66% Polaków wyraża wobec niego niechęć. W takich warunkach spotkanie z Trumpem, przedstawiane przez sztab Nawrockiego jako przełom, może być postrzegane jako desperacka próba zyskania przychylności kontrowersyjnego lidera, a nie budowanie szerokiego poparcia. najważniejszy elektorat centrowy, decydujący o wyniku wyborów, prawdopodobnie uzna to za polityczny nietakt, co osłabia pozycję Nawrockiego.
Po drugie, organizacja wizyty pozostawia wiele do życzenia. Sztab PiS otoczył podróż tajemnicą, a samo spotkanie z Trumpem było niepewne do ostatniej chwili. Obawy przed wyciekiem informacji sugerują, iż choćby sztabowcy nie byli przekonani o jej politycznej wartości. Opozycja gwałtownie wykorzystała ten fakt, określając spotkanie jako „pustą akcję PR”. Magdalena Biejat z Lewicy nazwała je „krótką rozmową bez znaczenia”, a Radosław Sikorski stwierdził, iż Nawrocki „niczego nie osiągnął”. Brak konkretnych rezultatów, takich jak wspólne deklaracje czy ustalenia, wzmacnia wrażenie, iż wizyta była jedynie chwytem marketingowym, a nie krokiem w stronę wzmocnienia relacji polsko-amerykańskich.
Po trzecie, wizyta wywołała niepokój wśród europejskich sojuszników Polski. Prof. Andrzej Przyłębski zauważył, iż spotkanie z Trumpem mogło zostać źle odebrane w Niemczech, które widzą w Polsce przeciwnika głębszej integracji UE. W dobie napiętych stosunków z Berlinem taki ruch komplikuje polskiej dyplomacji budowanie spójnego wizerunku w Europie. Dodatkowo, kontrowersje wokół rzekomego wsparcia Marco Rubio dla skrajnej prawicy, o czym wspominano na platformie X, obciążają Nawrockiego. Kojarzenie go z politykami o wątpliwych poglądach może odstraszyć umiarkowanych wyborców, kluczowych dla sukcesu w wyborach.
Po czwarte, wizyta podważyła spójność wizerunku Nawrockiego. Promowany jako „kandydat bliski ludziom”, miał zdobywać poparcie dzięki skupieniu na krajowych problemach. Tymczasem podróż do USA w kluczowym momencie kampanii sprawia wrażenie oderwania od rzeczywistości zwykłych Polaków. Zdjęcie Nawrockiego w dresie na tle waszyngtońskiego monumentu, które miało być sympatycznym gestem, spotkało się z krytyką jako niepoważne i nieprzystające do powagi urzędu prezydenta. W tym samym czasie Rafał Trzaskowski aktywnie działał w Polsce, budując przewagę w bezpośrednim kontakcie z wyborcami.
Wreszcie, wizyta obnażyła słabości kampanii PiS. Opozycja, w tym Koalicja Obywatelska, skutecznie wykorzystuje narrację o PR-owym charakterze podróży, wzmacniając zarzuty dotyczące niejasności w oświadczeniach majątkowych Nawrockiego. Bartłomiej Sienkiewicz nazwał wizytę „aktem desperacji”, a Szymon Hołownia ostrzegł, iż sukces Nawrockiego w USA może zmobilizować elektorat opozycji. To dodatkowo komplikuje sytuację PiS, które traci zaufanie choćby wśród swoich zwolenników.
Podsumowując, wizyta Nawrockiego w USA, zamiast wzmocnić jego pozycję, przyniosła PiS falę krytyki, osłabiła kampanię i skomplikowała relacje międzynarodowe. W obliczu sceptycyzmu wobec Trumpa i rosnących oczekiwań wobec kandydatów, ten ruch okazał się strategicznym niewypałem, który może kosztować partię przegraną w wyścigu o prezydenturę.