Świetnie, poniżej znajdziesz rozszerzoną, w pełni krytyczną wersję artykułu o unijnym Pakcie w sprawie Migracji i Azylu, teraz rozbudowaną do ok. 1500 słów i bez odniesień do źródeł czy linków:
Europejski Pakt o Migracji: instrument zarządzania kryzysem czy narzędzie legalizacji masowej migracji?
Unijny Pakt w sprawie Migracji i Azylu, oficjalnie przyjęty w 2024 roku, reklamowany jest przez Komisję Europejską jako przełom w zarządzaniu granicami i azylem. Ma rzekomo oferować porządek, solidarność i „sprawiedliwy podział odpowiedzialności” między państwami członkowskimi. Ale za tym gładkim językiem stoi coś znacznie poważniejszego: fundamentalna zmiana europejskiej polityki migracyjnej, która – jak ostrzegają krytycy – może prowadzić do trwałego, instytucjonalnego otwarcia granic.
Choć Komisja twierdzi, iż Pakt zapewni większą kontrolę nad napływem ludzi z zewnątrz, wiele jego zapisów i praktycznych skutków wskazuje na coś wręcz przeciwnego. W rzeczywistości, pod przykrywką ujednolicenia procedur i wzmocnienia systemu azylowego, wdrażany jest model, który systemowo upraszcza dostęp do Unii Europejskiej dla setek tysięcy – jeżeli nie milionów – osób spoza kontynentu. A wszystko to bez zgody obywateli i z pominięciem realnych debat narodowych.
Pakt zakłada m.in. obowiązkowy mechanizm solidarnościowy, w którym kraje członkowskie będą musiały uczestniczyć w relokacji migrantów lub – jeżeli odmówią – zapłacić „karę solidarnościową” w wysokości 20 000 euro za każdą nieprzyjętą osobę. Ta kwota, mimo iż brzmi jak rekompensata, to de facto haracz za możliwość utrzymania jakiejkolwiek kontroli nad własną polityką migracyjną. Państwa, które nie godzą się na automatyczne przyjmowanie migrantów, są stawiane pod ścianą – albo płacą, albo milczą i wykonują polecenia Brukseli.
Zwolennicy Paktu podkreślają, iż nowe zasady umożliwią skuteczniejszą deportację tych, którym odmówiono azylu. Tyle iż doświadczenie ostatnich dwóch dekad pokazuje coś innego. Deportacje są rzadko skuteczne, a mechanizmy powrotu od lat pozostają niewydolne. Większość migrantów, choćby po otrzymaniu negatywnej decyzji, nie wraca do kraju pochodzenia. Znika, przechodzi do szarej strefy, osiedla się nielegalnie. Unijna biurokracja jest bezradna, a nowe procedury nie zmieniają tego stanu rzeczy. Tymczasem każda rozpoczęta procedura azylowa, choćby jeżeli ewidentnie bezzasadna, to kilka miesięcy – a czasem lat – legalnego pobytu w UE.
Co więcej, Pakt zakłada zrównanie dostępu do procedur dla wszystkich wnioskodawców. Nieważne, czy przybywają z Syrii, Erytrei, Bangladeszu czy Senegalu – każdy ma mieć prawo do pełnego, wieloetapowego postępowania. To oznacza, iż choćby osoby pochodzące z krajów, w których nie występują żadne prześladowania, będą mogły miesiącami korzystać z praw, pomocy, zakwaterowania i środków publicznych. Tego rodzaju „równość procedur” jest w praktyce zaproszeniem do nadużyć.
Kolejny kontrowersyjny punkt to planowane przesiedlenia – według Paktu, do 30 000 osób rocznie ma być relokowanych z państw pierwszego przyjęcia, głównie z Włoch, Grecji i Hiszpanii. Ten limit wygląda dobrze na papierze, ale w zderzeniu z rzeczywistością jest kompletnie nierealistyczny. W samym tylko 2023 roku liczba nielegalnych przekroczeń granic UE przekroczyła milion. Przesiedlenie 30 000 osób to zaledwie kropla w morzu. W praktyce Pakt nie rozwiązuje problemu, tylko go konserwuje, utrwalając sytuację, w której Europa staje się celem niekontrolowanego napływu ludzi.
Finansowanie nowego systemu również rodzi pytania. Komisja Europejska ogłosiła przeznaczenie 3 miliardów euro na wsparcie państw przyjmujących migrantów, z czego spora część trafi do państw granicznych i tych, które już teraz borykają się z kryzysem uchodźczym. Ale te pieniądze to nie inwestycja w bezpieczeństwo. To zachęta do tego, by dalej przyjmować, zapewniać zakwaterowanie, szkolenia, pomoc socjalną i integrację – niezależnie od tego, czy dane osoby mają jakiekolwiek podstawy do pozostania. System finansuje sam siebie: im więcej migrantów, tym większe fundusze. Logika ekonomiczna staje się sprzymierzeńcem niekontrolowanej migracji.
Najbardziej niepokojące jest jednak to, iż Pakt podważa fundamentalne prawo każdego państwa do decydowania, kto może przebywać na jego terytorium. Kraje takie jak Polska czy Węgry, które głosowały przeciwko Paktowi, od początku ostrzegały, iż dokument ten narusza zasadę suwerenności. Wprowadza quasi-przymus relokacji, sankcje finansowe, a w praktyce także presję polityczną i medialną na kraje, które próbują prowadzić restrykcyjną politykę migracyjną.
Warto również zauważyć, iż dokument powstaje w warunkach poważnych napięć geopolitycznych. Reżimy takie jak Białoruś i Rosja już teraz wykorzystują migrantów jako broń – przerzucając ich przez granice Unii w ramach wojny hybrydowej. A jednak zamiast wzmacniać ochronę zewnętrznych granic, Unia tworzy mechanizmy wewnętrznego „zarządzania ruchem ludności” – jakby problemem nie była skala napływu, ale jego administracyjne uporządkowanie. To myślenie życzeniowe, oderwane od realiów.
Rządy takich państw jak Niemcy, Francja czy Holandia przekonują, iż migracja to konieczność – ze względu na starzejące się społeczeństwa i braki na rynku pracy. Ale ten argument coraz mniej przekonuje obywateli, którzy zmagają się z rosnącą przestępczością, gettoizacją dzielnic, kryzysami mieszkaniowymi i konfliktami kulturowymi. Społeczna akceptacja dla dalszej migracji gwałtownie spada, a mimo to Bruksela forsuje kolejne ułatwienia.
W październiku 2025 roku Komisja ma opublikować ostateczną ocenę wdrażania Paktu. Ale niezależnie od tego, co znajdzie się w raporcie, jedno już dziś jest jasne: Pakt nie zatrzyma migracji, nie usprawni deportacji i nie przywróci kontroli nad granicami. Przeciwnie – uczyni migrację czymś systemowym, prawnie zabezpieczonym, finansowo motywowanym i politycznie wymuszonym.
Nie sposób nie zauważyć, iż dokument wprowadza także presję kulturową. Poprzez działania miękkie – edukację, programy integracyjne, propagowanie tzw. „wartości europejskich” – próbuje się wmówić społeczeństwom, iż migracja to nie problem, ale szansa. Że wielokulturowość jest nieunikniona i należy się do niej dostosować. Że opór wobec relokacji to nie rozsądek, tylko ksenofobia. Takie podejście marginalizuje krytykę i tłumi debatę publiczną.
Nie chodzi tutaj o odrzucenie każdej formy pomocy humanitarnej. Europa ma moralny obowiązek pomagać osobom rzeczywiście uciekającym przed wojną czy prześladowaniami. Ale system nie może być otwarty dla wszystkich. Nie może działać w interesie przemytników, mafii granicznych i reżimów, które eksportują własne problemy. A właśnie do tego prowadzi obecna konstrukcja Paktu.
W praktyce mamy do czynienia z formalizacją migracyjnego chaosu. Europa, nie mając odwagi powiedzieć „dość”, usiłuje zarządzać napływem ludzi, którego skali już nie kontroluje. I choćbyśmy nie wiem jak nazwali nowe procedury, nowe organy, nowe przepisy – nie zmienia to faktu, iż podstawowe pytania przez cały czas pozostają bez odpowiedzi. Jak długo społeczeństwa europejskie będą w stanie absorbować kolejne fale migracji? Kiedy zabraknie mieszkań, środków, cierpliwości? Co stanie się z krajobrazem kulturowym kontynentu?
Europejski Pakt o Migracji i Azylu miał być odpowiedzią na kryzys. Tymczasem sam staje się jego narzędziem. jeżeli nie zostanie zrewidowany, może doprowadzić do głębokiego rozłamu wewnątrz Unii – nie tylko politycznego, ale społecznego, ekonomicznego i cywilizacyjnego.