
Jestem agnostykiem, który traktuje Dekalog jako kompas moralny.
To nie tylko deklaracja światopoglądowa, ale wyraz mojego nieustannego poszukiwania dobra i sensu życia. Zadaję sobie pytania o moralność, o miejsce religii w życiu człowieka — także poza Kościołem.
To nie tylko deklaracja światopoglądowa, ale wyraz mojego nieustannego poszukiwania dobra i sensu życia. Zadaję sobie pytania o moralność, o miejsce religii w życiu człowieka — także poza Kościołem.
Jeśli przyjmuję istnienie Boga, to bliższy jest mi Bóg Nowego Testamentu — Bóg miłości i przebaczenia. Taki obraz Boga zawdzięczam księdzu Józefowi Tischnerowi, który mówił o Nim nie jako o dogmacie, ale jako o Tym, który wzywa człowieka do wolności, dialogu i działania w zgodzie z własnym sumieniem.
Mam jednak subiektywne wrażenie, iż w polskim katolicyzmie dominuje surowy, mściwy, wręcz okrutny „starotestamentowy” obraz Boga. Zbyt często religijność opiera się na lęku, winie i posłuszeństwie, zamiast na miłości.
Taki obraz, niestety, prowadzi do krytyki — zarówno Kościoła, jak i samej idei Boga. Przypomina bowiem bardziej system kontroli niż przestrzeń duchowej wolności.
Muszę jednak uczciwie przyznać, iż mogę wskazać wielu znanych mi duszpasterzy, którzy reprezentują inną, bardziej otwartą, ewangeliczną, tischnerowską wizję wiary. Są to księża, teologowie i ludzie świeccy, którzy mówią o Bogu jako o Miłości, a nie jako o strażniku zakazów.
Niestety, ich głosy nie zawsze przebijają się tak mocno jak te grzmiące, surowe, moralizatorskie. Strach zwykle jest głośniejszy niż zaufanie czy miłość. Jest też łatwiejszy do „przyswojenia”. Podobnie jak zło — nie wymaga wysiłku, jest atrakcyjne. Dobro natomiast wymaga trudu i bywa uznawane za nudne.
Mimo to wierzę, iż religia — choćby jeżeli nie jest przyjmowana w pełni — może inspirować do refleksji nad dobrem, miłością i odpowiedzialnością. Tischner mówił, iż „człowiek w człowieku spotyka Boga”. I to zdanie jest dla mnie kluczowe.
Ks. Józef Tischner:
Był taki czas kiedy Europa i Polska były zagrożone terroryzmem lewicowym. Aktualnie podnosi głowę, daje o sobie znać terroryzm prawicowy, który stanowi zagrożenie, gdyż ma pełną gębę religii.
On się legitymizuje szlachetnymi, pięknymi wartościami chrześcijańskimi. No i kusi Kościół. To jest wielka pokusa pod adresem Kościoła. Ma bardzo piękne obietnice. Pech chce, iż ja znam trochę historię, a szczególnie ten okres romansu Kościoła z hitleryzmem w Niemczech i ostrzegam, ale nie po to, żeby obrazić, tylko po to, żeby przemyśleć.
Nie jest wykluczone, mówiąc w uproszczeniu, iż pewne formy religijności już się Panu Bogu znudziły.
Mianowicie identyfikacja uroczystości państwowej i religijnej. Deklaracje na każdym kroku o religijności, o Bogu – deklaracje puste, np. w konstytucjach.
Gdy czasem patrzę na ludzi klepiących modlitwy (choć w zasadzie mam dość dobre mniemanie o ludziach i o ich wnętrzu), to zastanawiam się, czy Pana Boga to nie nudzi. Oni są przekonani, iż tak trzeba. A bardzo łatwo jest użyć swojej religijności jako usprawiedliwienia dla wewnętrznej nieuczciwości.
Czy w historii Europy nie było właśnie tak, iż religia służyła jako listek figowy? Trzeba to odważnie uciąć.
A co Polska robi z religią? Bardzo często czyni narzędziem do nienawiści bliźniego swego.
Nasza wierność rozbijała wczoraj granice totalitaryzmu. Przypomnijmy sobie te czasy. Przypomnijmy postać ks. Jerzego Popiełuszki. Ujawniła się więź między tymi, którzy byli inni, a jednak swoi, swojskość w inności i inność w swojskości. Dotknęliśmy samego rdzenia religii. Staliśmy się uczestnikami więzi, która nie „totalizowała”. A potem gdzieś się to załamało. Nasze myślenie stało się myśleniem „gatunkami”. „Gatunek katolików” stanął naprzeciw „gatunkowi ateistów” i wielu innym „gatunkom”. Staliśmy się ofiarami mniejszych i większych totalizacji.
Jak to było możliwe? Kto jest winien? Kto zaczął? Myślę, iż wszyscy są po trosze winni. Wszyscy dali się ponieść jakiemuś prądowi, który do tego stopnia ukochał walkę, iż zagroził choćby największej i najgłębszej wspólnocie – wspólnocie wierności.
Walka okazała się silniejsza niż solidarność.
U nas bardzo często religia służy do legitymizowania podziałów politycznych: przeciwnik polityczny staje się zarazem wrogiem religijnym. Krytykuje się przeciwnika politycznego z pozycji religii. Co to znaczy? To znaczy, iż nasza religijność staje się sekciarska, iż przy pomocy religii podbudowujemy swoje autorytety polityczne.
A na tym polega istota kapłaństwa, iż potrafi pokazać coś, co łączy ze sobą nieprzyjaciół. Na tym polega funkcja duszpasterstwa, aby pokazać, iż nieprzyjaciele są bliźnimi.