W historii najnowszej Europy wielokrotnie obserwowano, jak demokracje przekształcały się w systemy autorytarne. Mechanizm jest zwykle ten sam: pod pretekstem „reformy” ogranicza się niezależność instytucji, buduje propagandowe media, tworzy wroga wewnętrznego, a obywatela uczy się lęku i posłuszeństwa. Dziś, z pełnym przekonaniem, można powiedzieć, iż Prawo i Sprawiedliwość przez ostatnie lata realizowało scenariusz bliźniaczo podobny.
Sąd nie będzie ci już potrzebny
Od 2015 roku PiS konsekwentnie rozmontowywał niezależność sądów. Trybunał Konstytucyjny – niegdyś instytucja broniąca obywatela przed nadużyciami państwa – został całkowicie podporządkowany partii rządzącej. Sędziowie niezależni byli szykanowani, delegowani na prowincję, zastraszani. Pod płaszczykiem „reformy wymiaru sprawiedliwości” dokonano zamachu na fundament demokracji: trójpodział władzy.
To właśnie podporządkowanie sądów – cecha wspólna wszystkich reżimów autorytarnych – jest jednym z najbardziej niepokojących znaków. Działania PiS przypominały model zastosowany przez Orbána na Węgrzech, ale retoryka i brutalność działań wobec niezależnych sędziów momentami przywodziła na myśl praktyki znane z XX-wiecznych reżimów totalitarnych.
Telewizor – twój przewodnik po prawdzie
Media publiczne stały się tubą propagandową w stylu, który choćby na tle Europy środkowo-wschodniej wydaje się skrajny. TVP – za czasów Jacka Kurskiego – przekroczyła wszelkie granice: manipulowała faktami, przemilczała niewygodne tematy, dehumanizowała przeciwników politycznych. To nie była już różnica narracji. To była wojna informacyjna prowadzona przeciw obywatelom z pieniędzy obywateli. Dzisiaj rolę tą pełni TV Republika.
W klasycznych systemach autorytarnych propaganda pełniła funkcję osłony – pozwalała ludziom nie zauważyć, iż ich wolność właśnie zniknęła. W Polsce pod rządami PiS ten sam mechanizm działał równie sprawnie. Prawda była tym, co mówiła partia. Reszta – „niemiecka narracja” albo „lewacki bełkot”.
Wróg wewnętrzny – zawsze się znajdzie
Każdy reżim potrzebuje wroga. PiS systematycznie budował obraz „obcego” – raz byli to uchodźcy, potem „gender”, następnie osoby LGBT, „elity prawnicze”, „zdrajcy z Brukseli”, a na końcu – własna opozycja polityczna, przedstawiana jako przestępcy, złodzieje i agenci. Taki język dehumanizacji to element dobrze znany z przeszłości – wystarczy przypomnieć, jak w latach 30. i 40. propaganda tworzyła „innych”, by ich wykluczyć, odebrać prawa, a potem… już nic nie musiało powstrzymywać władzy.
Rządy PiS przemyciły do polskiej debaty publicznej język pogardy. I to nie był przypadek – to był element systemowego demontażu wspólnoty narodowej. Zasada była prosta: dziel, antagonizuj, rządź.
Inwigilacja – nowa norma
Afera z użyciem Pegasusa pokazała coś znacznie gorszego niż podsłuchiwanie opozycji. Pokazała mentalność władzy, która nie ma żadnych hamulców, by sięgać po metody z arsenału służb znanych z czasów komunistycznych. Podsłuchiwani byli politycy, adwokaci, prokuratorzy, działacze społeczni. Władza, która nie ma kontroli, nie ma też granic.
Państwo to my
Symbolem tych rządów była buta, przekonanie o nieomylności, a przede wszystkim: zawłaszczenie państwa. Kaczyński i jego ludzie zbudowali system, w którym partia była ważniejsza niż prawo, niż interes obywateli, niż państwo jako dobro wspólne.
Zwolennicy PiS tłumaczą, iż wszystko to było „dla dobra Polski”. Ale przecież każda autorytarna władza tak mówiła – od Franco po Ceaușescu. Tylko iż „dobro Polski” nie może oznaczać jej zamiany w państwo jednej partii, z cenzurą, sądami na telefon i mediami ogłupiającymi obywateli.
Co dalej?
Dziś, gdy demokracja w Polsce próbuje się podnieść z kolan, nie wolno zapomnieć lekcji ostatnich lat. Bo historia nie powtarza się tak samo – ale rymuje się groźnie. Mechanizmy, które stosował PiS, przypominają zbyt wiele momentów historycznych, których nikt rozsądny nie chciałby powtórzyć.
Nigdy więcej rządów, które uważają, iż państwo to ich własność, a praworządność to przeszkoda.
Nigdy więcej władzy, która uczy nienawiści, by móc nią rządzić.
Nigdy więcej partii, która wierzy, iż demokracja to tylko etap w drodze do pełni władzy.