Jesienią 2024 roku Sejm wypełnił się okrzykami i oklaskami — posłowie Prawa i Sprawiedliwości nie kryli entuzjazmu po zwycięstwie Donalda Trumpa. W chwili ogłoszenia wyników część sali parlamentu zapełniła się skandowaniem jego nazwiska i spontaniczną fetą, która utkwiła w pamięci jako symbol ślepego poparcia, bez namysłu. Niektórzy komentatorzy trafnie to podsumowali jako „chwilową euforię”.
Dziś, z niepokojem patrząc na zacieśniające się relacje Trumpa z Rosją, można zadać pytanie: czy politykom PiS nie jest teraz po prostu głupio? Czy euforia z amerykańskiego zwrotu w stronę Kremla nie brzmi już… niezręcznie?
O ile euforia była publiczna i spektakularna, to równie widoczna jest teraz postawa niektórych polityków PiS — wolą unikać otwartej krytyki Trumpa. W jednym z komentarzy usłyszano: „Trump zmusza nas do rozkroku” — to mocne, ale szczere przyznanie, iż kolejne sygnały płynące z Waszyngtonu stawiają partię w trudnym położeniu. W efekcie, PiS lawiruje — przez cały czas nie chce zdystansować się od Trumpa, choćby gdy jego działania są coraz mniej zgodne z polską racją stanu.
Sukces Trumpa postrzegano jako szansę na zyskanie politycznego wiatru w żagle. Jeden z publicystów zauważył, iż euforia PiS była zrozumiała — miała też wymiar symboliczny: politycy mogli poczuć się, jakby odzyskali doniosłość na arenie międzynarodowej. Niestety, bez refleksji i krytycznego dystansu, to uczucie łatwo może przeobrazić się w samouwielbienie — system bez hamulców.
W ostatnich miesiącach relacje Trump–Putin zaczęły przybierać kształt znacznie bardziej komfortowy dla Kremla. Spotkania i sygnały bardziej przypominają dyplomację rozgrywaną przy filiżance herbaty niż twardą obronę wartości zachodnich. To zestawienie — euforia PiS na wieść o jego wyborze i dziś realia strategicznego flirtu z Rosją — nie wygląda dobrze. Publicyści mówią wprost: to „pokazuje problem” i prowadzi do poczucia dysonansu.
Pojawił się medialny komentarz: „Z okrzykami na cześć Trumpa głupio wyszło” — ten język nie jest przesadą, to brutalna ocena realiów. Bo jak tłumaczyć sobie własny entuzjazm, gdy okazał się oparty na iluzji, a nie realnej odpowiedzialności za politykę zagraniczną?. Ta refleksja – choć niezbyt głośna w szeregach PiS – wydaje się nieunikniona.
Czy można dziś przyjąć tezę, iż euforia polityków PiS to coś więcej niż tylko chwilowe uniesienie? To raczej symptom nadmiernej podatności na polityczne gwiazdorstwo zza oceanu. Gdy Trump staje się symbolem walki z liberalnym establishmentem, łatwo jest zapomnieć o konsekwencjach bardziej pragmatycznych: ingerencjach w globalne struktury, potencjalnych zagrożeniach dla bezpieczeństwa regionu, kompromisach moralnych.
Dziś, gdy Trump rozmawia z Putinem — przywódcą, który od dekad łamie prawo międzynarodowe i destabilizuje Europę — każde próbne podniesienie głosu PiS przeciw temu powinno być warte odnotowania. Tymczasem pojawiają się jedynie słowa krytyki z dystansu, lub jeszcze gorzej — milczenie.