Cisza wyborcza, czyli kiedy demokracja milknie na chwilę

opowiecie.info 6 godzin temu

W Polsce, jak w każdej szanującej się demokracji, wybory to święto obywatelskości. Jednak zanim obywatele ruszą tłumnie do urn – czasem z entuzjazmem, częściej z lekkim ziewnięciem – nastaje moment… ciszy. Ciszy wyborczej. Instytucji, która z jednej strony budzi szacunek, a z drugiej – nieodmiennie prowokuje pytanie: „Ale adekwatnie o co w tym chodzi?”

Cisza wyborcza to 24 (a czasem ponad 48) godzin przed dniem głosowania, w czasie których zabronione jest prowadzenie kampanii wyborczej. Nie można agitować, rozdawać ulotek, organizować wieców, publikować sondaży ani krzyczeć na ulicy „Głosuj na mojego kandydata, bo on ci da… coś!”. Cisza trwa aż do zakończenia głosowania w niedzielę, czyli zwykle do godziny 21:00. Choć – warto zaznaczyć – jeżeli jakaś komisja ma problemy z otwarciem lub zalaniem szkoły przez nieszczęsny pęknięty kaloryfer, cisza może się przedłużyć.

Zasadniczo chodzi o to, by dać ludziom chwilę na spokojne przemyślenie decyzji. Taki demokratyczny wydech. Bez billboardów, banerów, reklam i krzyczących głosów w telewizji. Tyle w teorii.

Co wolno, a czego nie?

W czasie ciszy wyborczej:

Można rozmawiać prywatnie ze znajomymi o polityce.
Można nosić przypinki z logo partii – jeżeli ktoś miał ją wcześniej.
Można słuchać ulubionej partii w myślach.

Nie wolno prowadzić kampanii ani agitacji.
Nie wolno publikować sondaży (nawet na Facebooku!).
Nie wolno mówić publicznie „Głosuj na X” – choćby jeżeli robisz to z balkonu do sąsiada.

Internet, oczywiście, bywa polem minowym – bo granica między „wpisem prywatnym” a „publiczną agitacją” potrafi być cieniutka jak większość obietnic wyborczych.

A jak z tym przestrzeganiem? No cóż… Jak to w Polsce bywa – z przestrzeganiem ciszy bywa różnie. Przez ostatnie dwie dekady nie brakowało przypadków jej łamania – czasem poważnych, czasem kuriozalnych, a czasem po prostu zabawnych.

W 2005 roku jeden z kandydatów do parlamentu wrzucił agitacyjne ogłoszenie do lokalnej gazety, która ukazała się w dniu ciszy. Tłumaczył, iż przecież nie wiedział, kiedy dokładnie numer trafi do kiosków.

W 2010 roku internet zalała fala „niezależnych” wpisów sugerujących, na kogo warto zagłosować – oczywiście „przypadkowo” publikowanych w dniu ciszy. Jeden z użytkowników Twittera próbował obejść zakaz, zamieniając nazwy partii na… nazwy ciast: „Głosujcie na sernik – to jedyna uczciwa propozycja!”. Pomysł kreatywny, choć sernik nie przekroczył progu wyborczego.

W 2015 pewien właściciel warzywniaka rozstawił przed wejściem skrzynki z marchewką, podpisane „lepsze niż PiS” i „tańsze niż PO”. Policja uznała to za wykroczenie.

W 2019 jedna z popularnych stacji radiowych „przypadkiem” wyemitowała spot wyborczy tuż po północy. Przeprosili, twierdząc, iż to „błąd systemu”. Cóż, system też czasem ma swoje poglądy.

Najbardziej groteskowy przypadek? W jednej z małych miejscowości ktoś w noc ciszy rozwiesił na płocie sąsiada baner z napisem „Głosuj na tego gnojka!” – i strzałką w stronę jego posesji. Policja interweniowała. Baner został usunięty, choć sąsiad podobno od tamtej pory zyskał nieoczekiwany rozgłos.

Czy cisza ma jeszcze sens? W erze mediów społecznościowych, memów, TikToka i permanentnej kampanii – cisza wyborcza wydaje się reliktem z czasów, kiedy o wyniki wyborów dowiadywano się z telewizora. Dziś informacje płyną z każdego kąta internetu i zatrzymać ich nie sposób. Ale może właśnie dlatego warto ją zachować – jak ostatnią enklawę spokoju. Przynajmniej przez chwilę, przed tym, jak znów wszyscy zaczną na siebie krzyczeć.

Bo przecież demokracja to nie tylko głosowanie – to także umiejętność słuchania. A czasem, choćby przez 24 godziny, warto po prostu… zamilknąć.

Idź do oryginalnego materiału