
Afryka. Jeszcze niedawno pole gry wielu potęg. Dziś — w chińskich rękach.
Na Filipinach pajęczyna Pekinu oplata kolejne wyspy i porty. W Mjanmie — twarda polityka, zero sentymentów. Rosja? Oficjalnie sojusznik. W praktyce — gospodarczo trzymana na smyczy kredytów, kontraktów i dostaw.
Ale Chiny grają nie tylko siłą. Mają też drugą twarz.
W internecie podróżnicy z całego świata pokazują kadry z chińskich miast: drapacze chmur tonące w smogu, starożytne świątynie w złotym świetle. Opowieści o gościnności, o smakach, których trudno zapomnieć. To marketing, który nie wygląda jak marketing.
Na drugim końcu globu dzieci przytulają maskotki Labubu. Młodzi kierowcy wsiadają do elektryków z Państwa Środka. Gracze spędzają noce w wirtualnych światach stworzonych w Szanghaju czy Shenzhen.
Jeszcze dekadę temu napis „Made in China” oznaczał tanio i byle jak. Dziś? Coraz częściej — nowocześnie, modnie, z rozmachem.
Chińska sieć nie musi być widoczna. Ważne, iż działa.