Po kontrowersyjnej wypowiedzi o imigrantach kanclerz Friedrich Merz mierzy się z falą krytyki zarówno ze strony opozycji, jak i własnej partii. Polityczna stawka jest jednak znacznie większa, niż mogłoby się wydawać.
Kanclerz Friedrich Merz, zmagający się ze wzrostem poparcia dla skrajnie prawicowej AfD przed pięcioma kluczowymi wyborami krajowymi w 2026 roku, znalazł się pod ostrzałem po wypowiedzi powszechnie uznanej za powielającą rasistowskie stereotypy o imigrantach. Wzbudziła ona jedną z największych kontrowersji w czasie jego urzędowania.
Podczas rozmowy z dziennikarzami w Poczdamie w ubiegłym tygodniu Merz powiedział, iż choć deportacje osób z odrzuconymi wnioskami o azyl przyspieszyły, „oczywiście wciąż mamy problem z tym, jak wyglądają nasze miasta” – używając niemieckiego słowa Stadtbild, oznaczającego wygląd lub wizerunek miasta.
Kilku bliskich sojuszników Merza – w tym lider frakcji chadeckiej Jens Spahn oraz publicyści, m.in. główny komentator polityczny dziennika Bild Peter Tiede – stanęło w jego obronie, twierdząc, iż kanclerz jedynie opisał codzienną rzeczywistość Niemiec. Według nich odnosił się do handlarzy narkotyków i młodych, nielegalnych imigrantów przebywających w okolicach dworców i centrów miast, którzy sprawiają, iż ludzie czują się tam mniej bezpiecznie.
Jednak jego wypowiedź ponownie rozpaliła ogólnokrajową debatę na temat migracji, integracji i rasizmu. Krytycy zarzucili Merzowi, iż przyjmuje retorykę skrajnej prawicy, by odzyskać konserwatywnych wyborców.
Szeroka fala sprzeciwu
Reakcja była natychmiastowa. Politycy partii koalicyjnych – socjaldemokraci (SPD) i Zieloni – oskarżyli kanclerza o „dzielący język”. Opozycja uznała jego słowa za niegodne urzędu.
Niepokój pojawił się także wewnątrz CDU. Burmistrz Berlina Kai Wegner stwierdził, iż problemy stolicy z przestępczością i czystością „nie mogą być przypisywane narodowości”, a były kandydat CDU na kanclerza Armin Laschet uznał wypowiedź Merza za „zbyt niejasną”.
Kilkudziesięciu posłów Zielonych podpisało list otwarty, w którym nazwali słowa Merza „rasistowskimi, dyskryminującymi, krzywdzącymi i nieprzyzwoitymi”. Wezwali kanclerza do przeprosin wobec „wszystkich imigrantów pierwszego, drugiego i trzeciego pokolenia, którzy na co dzień doświadczają rasizmu i wykluczenia”.
Według Federalnej Agencji ds. Edukacji Obywatelskiej w Niemczech żyje około 25 milionów osób o pochodzeniu imigranckim – to niemal 30 proc. populacji – z czego 13 milionów ma niemieckie obywatelstwo.
Organizacje imigranckie oskarżyły Merza o stawianie całych społeczności pod podejrzeniem.
— Rzucił cień na miliony ludzi, czyniąc z nich obcych we własnym kraju — powiedział Ali Can, założyciel inicjatywy VielRespektZentrum.
Merz zmienia ton, ale nie wycofuje się całkowicie
Zamiast od razu wycofać swoje słowa, Merz początkowo je podtrzymał. Zapytany w poniedziałek przez dziennikarzy, czy żałuje swojej wypowiedzi, odpowiedział:
— Zapytajcie swoje córki, zapytajcie przyjaciół – wszyscy potwierdzą, iż to problem, przynajmniej po zmroku.
Dodał też: — Nie mam się z czego wycofywać. Wręcz przeciwnie.
Dopiero w środę wieczorem, podczas spotkania przedstawicieli UE i państw Bałkanów Zachodnich w Londynie, Merz odczytał przygotowane oświadczenie. Podkreślił w nim, iż Niemcy cenią swoje społeczności imigranckie, a używając słowa Stadtbild, miał na myśli osoby bez prawa pobytu, które nie przestrzegają zasad.
— Wielu z nich również wpływa na publiczny wizerunek naszych miast. Dlatego tak wielu ludzi w Niemczech i innych krajach UE, i nie dotyczy to tylko Niemiec, po prostu boi się przebywać w przestrzeni publicznej — powiedział. — Dotyczy to dworców, stacji metra i niektórych parków. Te miejsca kształtują całe dzielnice, co stanowi duże wyzwanie dla policji.
Kanclerz dodał, iż Niemcy przez cały czas będą potrzebować imigracji, a migranci są „niezastąpioną częścią naszego rynku pracy”.
— Nie możemy się już bez nich obyć, niezależnie od tego, skąd pochodzą, jaki mają kolor skóry i czy są imigrantami pierwszego, drugiego, trzeciego czy czwartego pokolenia — zaznaczył Merz.
Ryzykowna strategia wobec AfD
Merz, znany z impulsywnych wypowiedzi, został oskarżony o próbę przyciągnięcia wyborców AfD. Jego słowa padły tuż po posiedzeniu kierownictwa CDU, poświęconym rosnącemu poparciu dla tej partii przed wyborami w Badenii-Wirtembergii, Nadrenii-Palatynacie, Berlinie, Saksonii-Anhalt i Meklemburgii-Pomorzu Przednim w 2026 roku.
Według sondażu instytutu Forsa AfD cieszy się w tej chwili 26 proc. poparciem w skali kraju, wyprzedzając CDU (24 proc.). W Saksonii-Anhalt przewaga pozostało większa – 40 proc. wobec 26 proc.
Mimo to Merz wykluczył jakąkolwiek współpracę z AfD, przypominając, iż niemiecki wywiad wewnętrzny uznaje tę partię za podejrzaną o ekstremizm prawicowy.
— AfD kwestionuje wszystkie podstawowe decyzje, które Republika Federalna podjęła od 1949 roku — powiedział. — Wyciągnięta przez nią ręka to w rzeczywistości ręka, która chce nas zniszczyć.
Niektórzy działacze CDU, zwłaszcza ze wschodnich Niemiec, nawołują jednak do łagodniejszego podejścia. W Saksonii i Turyngii, gdzie AfD zdobyła ponad 30 proc. głosów w 2024 roku, CDU była zmuszona do tworzenia kruchych koalicji, by utrzymać ją poza rządem. Możliwość zwycięstwa AfD w Saksonii-Anhalt w przyszłym roku postrzegana jest jako najważniejszy test przywództwa Merza.
— Dlaczego ktoś miałby wracać do CDU — pytał socjolog Oliver Nachtwey na antenie Deutschlandfunk — jeżeli słyszy ten sam przekaz, tylko w łagodniejszym tonie?
Polityczne konsekwencje i niepewność
Kontrowersje przeniosły się również na ulice. We wtorek wieczorem tysiące osób zebrało się przed siedzibą CDU w Berlinie pod hasłem „Jesteśmy córkami” – w odpowiedzi na słowa Merza, iż „wasze córki” potwierdzą jego obserwacje dotyczące bezpieczeństwa w miastach.
— Nie pozwolimy, by wykorzystywano nas jako pretekst do rasistowskich i nieakceptowalnych wypowiedzi — powiedziała aktywistka klimatyczna Luisa Neubauer, przemawiając do zgromadzonych.
Merz, który pełni urząd dopiero od sześciu miesięcy, ma coraz większe trudności z utrzymaniem politycznego impetu. Jego koalicja z socjaldemokratami jest podzielona w kwestii ożywienia gospodarki, modernizacji infrastruktury i reformy systemu świadczeń społecznych.
Ekonomiści ostrzegają, iż niemiecka dyscyplina budżetowa i presja demograficzna nadwyrężają finanse publiczne, a wyborcy coraz częściej postrzegają rząd jako nieskuteczny.
Zdaniem komentatorów ewentualne zwycięstwo skrajnej prawicy w jednym z landów po raz pierwszy od 1945 roku byłoby poważnym ciosem dla kanclerstwa Merza. Próby naśladowania retoryki AfD przy jednoczesnym odcinaniu się od niej uznawane są za strategię skazaną na porażkę.
— Merz powinien raczej pilnie zająć się problemami i obawami tej ogromnej, 80-procentowej większości wyborców, która nie chce mieć nic wspólnego z AfD — napisał w środowej analizie Manfred Güllner, szef instytutu Forsa.

5 godzin temu










