Za kilka dni, jak zawsze 22 lipca, złożę kwiaty na Umschlagplatz, pod pomnikiem Żydów wywiezionych stąd w lipcu i sierpniu 1942 roku w bydlęcych wagonach do komór gazowych Treblinki. Ich duchom zamelduję, iż może wtedy na Stawki mieli rację licząc na życie, bo po 85 latach w Polsce głoszona jest głośno i półoficjalnie teza, iż komory gazowe to fejk, bo na ich istnienie nie ma dowodów.
Robi to poseł RP, którego tezy są nagłaśniane w mediach nie tylko całkowicie niszowych. Oto przed wojną odmawiano polskim Żydom prawa do polskości, w czasie wojny do człowieczeństwa, a 80 lat po wojnie odmawia im się prawa do pamięci o nich i o ich śmierci. Bo może ich śmierć też była fejkiem? To dokąd w takim razie ich w tych wagonach wywieziono?
To nie jest jakiś Braun, jakiś żałosny ogryzek historii. Bo państwo polskie tego Brauna toleruje i jest wobec niego bezradne, podobnie jak wobec Bąkiewicza i innych troglodytów. A państwo polskie nie reagujące na rozpowszechnianie takich bezeceństw i paskudnych kłamstw, popełnia grzech większy niż jakiś Braun, popełnia zbrodnię przeciw pamięci, moralności, historii, przeciw duchom zmarłych i zwykłej ludzkiej przyzwoitości.
Państwo polskie nie broniąc pamięci o milionach swych zamordowanych obywateli, kontynuuje dzieło nazistów. Bo zezwala, by Żydów, w sensie moralnym i duchowym, mordowano ponownie. Polskimi rękoma. A tak bardzo, zresztą słusznie, irytuje i drażni nas fraza o "polskich obozach koncentracyjnych", która z lokalizacji zbrodni tworzy de facto współsprawstwo.
Nie chcemy go, to pamięć o pomordowanych polskich Żydach musimy pielęgnować, choćby z sentymentu. Bo bez Żydów Polski, z jej tożsamością, historią, kulturą, nauką, a choćby sportem (Irena Szewińska), by nie było albo byłaby kaleka, zubożona i niepełna. Dlatego uważam, iż porządny Polak, choćby z miłości do Polski, powinien być filosemitą. Parafrazując Dmowskiego: ponieważ jestem Polakiem, mam obowiązki polskie – wśród nich obowiązek pamięci o naszych Żydach.
Ale przecież nie tylko. Za niecałe dwa tygodnie, 1 sierpnia, w Warszawie jak co roku zawyją syreny. Miasto jak co roku zatrzyma się w zadumie, wielu będzie ocierać łzy. Kilkadziesiąt minut później na Nowym Świecie i Krakowskim Przedmieściu rozbrzmiewać będzie stukot obcasów z buciorów neonazistów domowego chowu, pewnie zbyt głupich, by zrozumieć, czyją i jaką tradycję pielęgnują. Będą szli ulicą, pod którą wciąż są kanały, którymi tysiące powstańców, pełzając w ekskrementach, przedzierało się ze Starówki do Śródmieścia. Trochę jakby ci neonaziści maszerowali im po głowach. Może będą szli bez broni, ale uzbrojeni w ten sam oręż, co ci, przed którymi chowali się powstańcy – w nienawiść.
Ale to wszystko będzie poniekąd tylko preludium, bo oto 6 sierpnia tę samą drogę co neonaziści pokona limuzyna wioząca bandziora, kibola i troglodytę, który chwilę później jako głowa państwa wejdzie do pałacu prezydenckiego. Makabryczna i wybitnie smutna będzie to egzemplifikacja stanu państwa i stanu połowy społeczeństwa.
Od ponad dwudziestu lat toczy się w Polsce polityczna wojna między Jarosławem Kaczyńskim a Donaldem Tuskiem. Ale na planie ideowym jeszcze dłużej toczy się u nas batalia między Polską Kaczyńskiego a Polską Adama Michnika. Jakie to Polski? Adam swoją wyśnioną Polskę opisywał wiele razy, więc tylko przytoczę tu jego opis. To Polska otwarta i tolerancyjna, europejska i solidarna, niebojąca się różnorodności, ale widząca w niej bogactwo, wielka sercem i duchem, mądra, wielkoduszna, prawa, demokratyczna, obywatelska i przyzwoita. To Polska Brzozowskiego, Żeromskiego i Boya, Gombrowicza, Dąbrowskiej i Nałkowskiej, Słonimskiego i Tuwima, księży Zieji i Tischnera, Kołakowskiego i Ossowskiej, Miłosza, Barańczaka, Konwickiego i Wajdy. Polska Kaczyńskiego to dla odmiany Polska Czarnka, Bąkiewicza i Brauna, Dmowskiego, ONR-u i moczarowców, Rydzyka i Jędraszewskiego, Sakiewicza i Stanowskiego, Manowskiej, Dudy i Ziobry, patriotycznych kiboli i patriotycznych faszoli.
Mogło być to lato latem demokracji i obywatelskiej radości. Jest latem coraz bardziej widocznego tryumfu butnych brunatnych. Nasza klęska, ich tryumf, ich czas. Oczywiście to nie koniec walki. Bo w Polsce ta walka nigdy się nie kończy i nie skończy. Może to miał na myśli Herbert, gdy pisał: "ciężko wyznać, na taką miłość nas skazali, taką przebodli nas ojczyzną".